Archiwa tagu: Shout! Factory

[ANIME BD] Sound! Euphonium: The Movie – Our Promise: A Brand New Day

Czas na ostatni standardowy wpis w tym roku, moi drodzy. Tak, jutro będzie, jeśli czas pozwoli, na temat paczek, które przybyły w grudniu, więc siłą rzeczy stanie się nietypowy. Potem będzie podsumowanie minionego roku i wrócimy do standardowego trybu. Mam jeszcze kilka recenzji do nadgonienia, więc jestem daleki od braku pomysłów, że tak ujmę. Czas na stałe elementy. Rok ma się ku końcowi, więc w ostatni weekend nic nie dostałem, ale zakupiłem sobie dwie rzeczy. Długo nad nimi dumałem, bo cena nie była niska (wysoka też nie), ale bardzo chciałem je mieć i czuję, że zaraz będą niedostępne lub bardzo drogie, więc po prostu odbiję sobie to w lutym (zaoszczędzę w znaczeniu — czy tam w styczniu). Spodziewajcie się w styczniowym podsumowaniu ponownie sporej liczby rzeczy, bo nie wszystko dotrze na czas. Czas na nowinki wydawnicze, czyli figurkowe, bo niczym innym nie ma co pisać. Good Smile Company wyda: Ryo Yamada 1/7 z Bocchi the Rock! i Illustration Revelation Bell of the Holy Night (bardzo drogie). Good Smile Arts Shanghai: Charybdis: Red Chamber of Healing 1/7 z Azur Lane (bardzo ładne) i Chen Hai 1/7 z Azur Lane. Luminous Box: Ishimi Yokoyama: Black Bunny Ver. 1/7 z Bara Original Character, Yukino Yukinoshita: Light Novel Volume 6 Cover Illustration Ver. 1/6 z My Teen Romantic Comedy SNAFU (ładne). PROOF: Attack on Titan Eren Jaeger: Attack Titan Ver. -Judgment- z Attack on Titan (drogie, ale okazałe). Wonderful Works: Mira 1/7 toridamono Original (ładne, ale trochę niewymiarowe, jeśli chodzi o proporcje). Alter: Overlord Albedo Pure White Santa Ver. 1/8 (ładne, ale trudne do ustawienia się wydaje), Overlord Narberal Gamma so-bin Ver. 1/8 (wznowienie). KADOKAWA Corporation: KONO SUBARASHII SEKAI NI SYUKUFUKU WO! Yunyun: Light Novel Cosplay On The Beach Ver. KADOKAWA Special Set 1/7 z KONO SUBARASHII SEKAI NI SYUKUFUKU WO!, KONO SUBARASHII SEKAI NI SYUKUFUKU WO! Megumin: Light Novel Cosplay On The Beach Ver. 1/7 z KONO SUBARASHII SEKAI NI SYUKUFUKU WO!. W końcu moja ulubiona firma, czyli FREEing: Anis 1/4 z GODDESS OF VICTORY: NIKKE, SNOW MIKU 1/4 z Character Vocal Series 01: Hatsune Miku, Rika Furude: Bunny Ver. z Higurashi: When They Cry – SOTSU, Black Heart: Bare Leg Bunny Ver. 1/4 z Hyperdimension Neptunia, Purple Heart: Bare Leg Bunny Ver. 1/4 z Hyperdimension Neptunia i Hajime Aotsugi 1/4 z Kekemotsu Original Bunny. Czas na część główną.
Dzisiejszym gościem honorowym jest film Sound! Euphonium: The Movie – Our Promise: A Brand New Day w wersji standardowej od Shout! Factory. Tak, moi drodzy, kontynuujemy, zgodnie z obietnicą, cykl recenzencki Kyoto Animation i skupiamy się na zaległych tytułach, że tak to ujmę. Dzisiaj lecimy z filmem kinowym, który jest bezpośrednią kontynuacją serialu, a konkretniej drugiego sezonu. Od razu wspomnę, że to stwierdzenie o edycji standardowej może być nieco mylące, ponieważ innej nie ma. Na razie też trudno stwierdzić, czy kiedykolwiek pojawi się ten film w UK, bo patrząc na sezon drugi, są z tym niemałe problemy. Kupiłem go jakoś tam przy okazji za niską kwotę, więc jeśli pojawi się ładniejsze wydanie, po prostu sobie podmienię. Na razie siedzimy z tym, co mamy. Dobra, fabuła. Ekipa Klubu Orkiestry Dętej szkoły średniej Kitauji ponownie startuje w eliminacjach prefekturalnych do konkursu ogólnokrajowego. Nastąpiła drobna rotacja wśród członków. Z powodu ukończenia szkoły odeszło kilka ważnych postaci (takich jak wiceprzewodnicząca Tanaka Asuka). Kumiko zostaje postawiona w trudnej roli instruktora pierwszoklasistów. Szybko jednak okazuje się, iż jej rola nie ogranicza się tylko do nauczania, lecz również – przez jej bezpośredniość – staje się kluczową postacią rozwiązującą wewnątrzklubowe problemy personalne, które tak na dobrą sprawę są motywem przewodnim filmu. Uwagę poświęcono przede wszystkim dwóm pierwszoklasistkom – Hisaishi Kanade oraz Suzuki Mirei. Akcja Hibike! Euphonium: Chikai no Finale ma miejsce równolegle z wydarzeniami przedstawionymi w spinoffie Liz to Aoi Tori z 2018 roku, gdzie fabułę ukazano z perspektywy Yoroizuki Mizore (swoją drogą zdecydowanie warto obejrzeć go przed Chikai no Finale, choćby ze względu na wiele istotnych niuansów i rozłożenie tytułowej baśni na czynniki pierwsze). Liz to Aoi Tori to opowiadanie o samotnej Liz. Pewnego dnia poznaje tytułowego niebieskiego ptaka, który przyjmuje postać młodej dziewczyny, co daje początek ich przyjaźni. Historia ta staje się inspiracją dla klubu i to właśnie pod nią przygotowują oni cały swój materiał do występu konkursowego. Jeśli mowa o ich koncercie konkursowym – został on w pełni zanimowany, z dbałością o drobne detale instrumentów. Mam wrażenie, że film ten miał być solidną podbudówką zawierającą mocną charakteryzację kluczowych postaci (zwłaszcza Kumiko – to przecież z jej perspektywy prowadzono od początku fabułę) pod finałowy trzeci sezon, w którym ze względu na swój ostatni rok w szkole średniej Kumiko będzie musiała podjąć szereg ważnych decyzji (przypuszczam, że i tych związanych z Shuuichim). To także jej ostatnia szansa na wzięcie udziału w konkursie ogólnokrajowym. W tej roli Hibike! Euphonium: Chikai no Finale sprawdza się znakomicie. Mimo iż fabularnie (pozornie) niewiele wnosi, to część charakteryzacji i przygotowania widza na epicki finał historii realizuje wręcz wzorowo [rascal.pl]. Tak to mniej więcej wygląda. Zauważyłem także mnóstwo kreatywnych zabiegów montażowych. Ciekawym rozwiązaniem było przedstawienie kluczowych wypowiedzi postaci w formie amatorskiego nagrania smartfonem. Ponownie mamy też grę z widzami na podstawie komentarzy w sieci czy u krytyków. W drugim sezonie sporo osób zarzucało jakiś brak konsekwencji i tylko przelotne traktowanie związku Kumiko — tutaj w pierwszych minutach twórcy serwują nam jakieś sceny z nim związane. Dalej mamy odparcie zarzutów dotyczących małej liczby scen, gdzie gra orkiestra — twórcy fundują bite dziewięć minut gry bez słowa dialogu. Czapki z głów. Mógłbym jeszcze sporo opowiedzieć o oprawie dźwiękowej, aktorach głosowych itd., ale mamy tutaj najzwyczajniej w świecie wysoki poziom znany z serialu. Sam film wygląda trochę jak streszczenie pierwszych dwóch sezonów, ale z nową fabułą. W końcu cały rok szkolny wrzucono w jeden film. Czy warto zobaczyć tę produkcję? Fanom tego nawet nie rekomenduję, bo już dawno temu ją widzieli, a całej reszcie polecam zacząć od początku cyklu, by dobrze docenić tę produkcję. To kapitalne kino, które należy oglądać w odpowiedniej kolejności, by wyłapać masę niuansów lekko ukrytych. Czas na aspekty techniczne. Pod względem jakości obrazu czy tłumaczenia mamy tu naprawdę solidny poziom. Trudno właściwie się do czegoś przyczepić. Świetne kodowanie i tłumaczenie. Czas na fotki tego wydania.

Specyfika wydania:
Języki: japoński, angielski
Dźwięk: DTS-HD Master Audio 5.1 (japoński i angielski)(BD) Dolby Digital 5.1 (japoński i angielski)(DVD)
Rozdzielczość: 1080p HD (BD) i 480p (DVD)
Format obrazu: 1.78:1
Region: A (BD) i 1 (DVD).
Napisy: angielskie i angielskie dla niesłyszących
Dyski: 1xBD i 1xDVD

Mamy tutaj chyba najbardziej standardowe na świecie wydanie od Shout! Factory. W sumie trochę przesadziłem, ponieważ dostaliśmy dwustronną okładkę oraz produkcję na dwóch formatach – Blu-ray i DVD. Może i przyzwyczailiśmy się nieco do tego typu standardów, ale ciągle jest to coś lekko lepszego, jeśli mam być szczery.

Podgląd na płyty. Jakość płyty DVD nie sprawdzałem, nie będę tu ściemniał.

Grafiką pod płytami.
Podsumowanie: Nowy rok oznacza nowy początek, i wydaje się, że tak jest w przypadku zespołu koncertowego liceum Kitauji. Po ukończeniu szkoły przez trzeciorocznych, do zespołu zapisują się nowi pierwszoklasiści. Członkowie zespołu dokładają wszelkich starań, ćwicząc, aby osiągnąć swój cel — ponowny występ w zawodach krajowych. Kumiko Oumae z drugiego roku, wraz ze swoimi przyjaciółmi, muszą zgrać się z nowymi pierwszoklasistami, rezultatem są tarcia i konflikty między członkami zespołu. Jednak w miarę upływu czasu zaczynają się dogadywać, ale nie każdy konflikt jest tak łatwy do zażegnania jak inne. Zaufanie i więzi między członkami zespołu zostaną wystawione na próbę, gdy będą przeć w kierunku swojego celu. Produkcja ta na razie ma tylko standardowe wydanie bez jakichś książeczek i tylko w USA, więc wybór pozostaje prosty, jeśli chcecie mieć tę produkcję. To tyle na dzisiaj, miłego.

[Animacje UHD] The Transformers: The Movie 35th Anniversary – Zavvi Exclusive 4K Ultra HD

Ruszamy z najnowszym wpisem w naszym zestawieniu. Nie ma się co ociągać, bo jak wspominałem ostatnio, będę miał na dniach sporo recenzji do wykonania, więc trzeba wrzucić najpierw to obiecane lub samemu sobie postanowione do redakcji w pierwszej kolejności. Muszę przyznać, że ku mojemu małemu wprawdzie, ale jednak zaskoczeniu, ostatni wpis został bardzo ciepło przyjęty wieloma polubieniami. Dziękuję jak zawsze, bo to poprawia nastrój i zagrzewa do dalszej pracy. Czas na nowinki wszelakie. Dotarła do mnie tylko jedna manga, wszystko jest opóźnione. To nie jest żart, uwzięli się nam nie wszyscy. Byłem pewien, że w tym miesiącu będę wręcz zawalony, a się okazuje coś zgoła innego — wręcz trochę mało tego dotarło. Teraz ogłaszam kolejny jako bardzo obszerny w skarby i chyba tak się stanie, ponieważ sam festiwal tam wystartuje, chociaż to odrębny wpis, będą pewnie liczne zaległe mangi od Studia JG itd. Zobaczymy, co się tam pojawi. Czas na zapowiedzi wydawnicze. Studio JG wyda… „Elden Ring: Artbook”. Tak, to nie żart. Artbook od gry. Tak w sumie, to niby go wydaja, ale kupuję się z zewnętrznej strony, więc jakieś to nakombinowane jest, ale wisi oficjalnie u nich. Z jednej strony pomyślałem sobie „co to ma być?”, ale z drugiej „szanuje, serio”, bo jednak to świetna pozycja. Niemniej, pomimo dobrej ceny, jeśli porównać z odpowiednikiem zagranicznym, nie jestem zainteresowany. Nie zbieram raczej artbooków, a już tym bardziej od gier, gdzie są na wielu stronach prezentowane uzbrojenia wszelakiego typu. Jeszcze opis od wydawcy od tomu pierwszego: Pierwsza część zbioru zawiera najważniejsze grafiki znane z openingu do gry i materiałów promocyjnych. Oprócz tego, w jego skład wchodzą grafiki koncepcyjne, ukazujące proces tworzenia olbrzymiego otwartego świata i klaustrofobicznych podziemi, dokładne plansze wszystkich lokacji wraz z rekwizytami, a także szczegółowe projekty bohaterów oraz ich pancerzy i zbroi. Mamy jeszcze od drugiego: Część druga wydania zawiera projekty wszystkich przeciwników występujących w grze — zarówno tych mniej znaczących, jak i najpotężniejszych bossów. W środku znajdą się również grafiki koncepcyjne broni oraz niezliczonych przedmiotów dostępnych w grze. Czas na część główną.
Dzisiejszym gościem honorowym jest film The Transformers: The Movie 35th Anniversary w wersji kolekcjonerskiej i ekskluzywnej do sklepu Zavvi na płycie UHD a wydanej przez Shout! Factory. Tak, moi drodzy, czas na druga animację w historii mojej stronki. Pierwsza była od Castlevanii sezonu 1 (do dzisiaj nie opisałem kontynuacji, no kto to widział), a dzisiaj padło na ten film. Muszę tutaj nadmienić, że ta recenzja miała się pojawić dawno temu. Naprawdę dawno temu, ale z różnych powodów była przesuwana. Ostatecznie może i dobrze się stało, bo mogę wam opisać wrażenia z seansu wersji na płycie UHD, ale z drugiej strony zakup tej edycji jest aktualnie praktycznie niemożliwy. Szkoda, bo to naprawdę dobry film, wizualnie kapitalny, a wydanie naprawdę świetnie przygotowane, ale po kolei. Dobra, zacznijmy od najważniejszych aspektów. Co właściwie tutaj robi ta recenzja, pomijając fakt, że autor ma prawo wrzucać, co mu się żywnie podoba? Seria Transformers jest rozległa niczym uniwersum Gundam, więc ma serii tak dużo, że można się w tym łatwo pogubić. W międzyczasie trafiły się też i takie, które zostały wyprodukowane w Japonii. Tak, uniwersum aż tak się przenika. Na dodatek to nie było byle co, bo jakieś trzy serie, które dały łącznie około stu dwudziestu odcinków. Jednak dzisiaj opisywany film miał premierę po drugim sezonie pierwszej serii z Transformers w nazwie, najbardziej kultowej w wielu kręgach. Musicie bowiem wiedzieć na wstępie, że Tranformers: The Movie rozgrywa się dwadzieścia lat po wydarzeniach z drugiego sezonu serialu. Co więcej – zamiast, jak większość odcinków serialu rozgrywać się na Ziemi – niemal w całości umiejscowiona jest w wielkim kosmosie z mnóstwem planet zamieszkałych przez różne roboty. I właśnie w tym kosmosie, nagle nie wiadomo skąd pojawia się wielka Planeta-potwór, która zaczyna pożerać kolejne planety. Nie wiadomo skąd się wzięła, ale wiadomo, że jedyną rzeczą, jaka może ją powstrzymać jest posiadana przez Autoboty matryca przywództwa. Ale tylko wtedy kiedy znajdzie się ktoś, kto potrafi i jest godzien skorzystać z jej mocy. Może się okazać, że odwieczni wrogowie będą więc musieli razem stawić czoła jeszcze jednemu olbrzymiemu niebezpieczeństwu. Brzmi klasycznie? Z jednej strony – jak najbardziej. Z drugiej – niekoniecznie. Film odwołuje się do znanej widzom serialu walki pomiędzy Autobotami i Decepticonami, ale jednocześnie – sugeruje, że to tylko niewielki element wielkiego kosmicznego świata, o którym nawet same Autoboty niewiele wiedzą. Jest w filmie sekwencja, w której bohaterowie trafiają na dość paskudną planetę, gdzie wielki sąd czterech twarzy skazuje wszystkich na pożarcie przez mechaniczne krokodyle. Do zbiornika z krokodylami trafia się wtedy kiedy zapadnie wyrok „niewinny”. Jako dziecko byłam zafascynowana tym, że nikt nie tłumaczy, o co chodzi z tym sądem i tą dziwną planetą. Nadal uważam, że to jeden z fajniejszych zabiegów. Kosmos jest wielki i skomplikowany – jasne, że bohaterowie nie będą wiedzieć wszystkiego. Co ciekawe – choć w filmie pojawiają się ludzcy bohaterowie, to są zupełnie na drugim czy nawet na trzecim planie. Film zdecydował się na coś, czego nie umieją zrozumieć ludzie od filmów aktorskich – Transformersy nie powinny być o ludziach. Ludzie nie są ciekawi. Transformersy są ciekawe. Jednak największą i fenomenalną zmianą, jaką wniosły Transformersy do filmowego doświadczenia, było obserwowanie śmierci ulubionych bohaterów. W Transformersach przez pierwsze pół godziny ginie więcej bohaterów serialu niż przez trzy sezony Gry o Tron. Łącznie z przywódcą Autobotów – Optimusem Prime. Fakt, że bohater może po prostu zginąć – i nie zostać ożywiony kilkanaście minut później, był wówczas nowością. Dziś oczywiście „każdy” wie, że decyzję o zabiciu kolejnych postaci podjęli twórcy zabawek, czyli Hasbro, które chciało wypuścić serię nowych plastikowych robotów dla małych dzieci. Ale jeśli odłożymy na bok te zupełnie komercyjne powody podjęcia takiej decyzji, to dostaniemy coś, co rzadko zdarza się w filmach kierowanych do młodszej widowni – śmierć bohaterów. I wiecie co – przynajmniej dla mnie to był najlepszy element filmu. Bo nareszcie okazało się, że bohaterowie grają o jakąś stawkę i wcale nie jest jasne, że przeżyją. Zabijanie bohaterów (zwłaszcza hurtem) może się wydać czymś, co niekoniecznie pasuje do animacji dla dzieci – ale fanów to absolutnie porwało. Inna sprawa – sam Unicorn – wielka planeta potwór był fascynujący. Dlaczego? Część akcji rozgrywa się w jego wnętrzu, które z jednej strony jest robotyczne i mechaniczne z drugiej – bardzo organiczne. Zresztą te wątki pojawiają się w filmach całkiem często – zawsze wzbudzając tę samą mieszankę zaciekawienia i niepokoju. Zresztą w ogóle ta wielka planeta Transformująca się w robota – potwora była równie fascynująca, jakby nagle w filmie pojawił się sam Szatan czy inne wcielenie największego zła. Dopiero po latach poznają fani historię o tym jak to w mitologii Transformersów Unicorn jest wcieleniem chaosu, właściwie bóstwem świata transformujących się istot. Fani, którzy mają słabość do historii posiadających swoją mitologię, musieli przyznać, że ucieszył ich fakt, że w Transformersach jest jakaś opowieść założycielska, jakaś odpowiedź na pytanie skąd wzięły się te wszystkie ożywione mechaniczne istoty. Ale to nie koniec zachwytów. Prawdę powiedziawszy – nawet po latach – bardzo dobre robi wrażenie, jak film fenomenalnie korzysta z soundtracku. Jeśli zastanawialiście się kiedyś jaki jest najlepszy soundtrack do animacji to macie jedna z odpowiedzi. Widzicie, na ścieżkę dźwiękową filmu składają się piosenki, które są tak bardzo z lat osiemdziesiątych, że bardziej być nie mogą. Ale jednocześnie – jest w tym filmie kilka scen gdzie nuty piosenek dokładnie zgrywają się z tym co widzi się na ekranie i człowiek – nieważne, czy ma lat osiem, czy trzydzieści nie może się oprzeć wrażeniu, że trudno nakręcić coś lepszego, coś bardziej podniosłego, coś bardziej cool [zpopk.pl]. Dobra, ktoś powie, że jest tutaj głównie nostalgia i przywoływanie czasów kaset VHS. Będzie miał trochę racji, ale naprawdę ta pozycja się broni, mimo że wycieka z niej klimat lat osiemdziesiątych. Masę kapitalnych pomysłów, muzyka, niedopowiedzenia, które są na korzyść, przeniesienie akcji w kosmos, śmierć bohaterów (sic!), głosy aktorów. Trzeba jednak zaznaczyć, że film pozostawił swój ślad w historii kina. Jedną z najczęściej przywoływanych ciekawostek jest fakt, że Transformersy to ostatnia rola Orsona Wellesa, który podkładał głos pod Unicrona. Sesja nagraniowa miała miejsce 5 października. 10 października Welles dostał zawału i zmarł. Są różne opowieści o tym jak słynny reżyser podszedł do swojej ostatniej roli. Przywoływane są jego wypowiedzi, gdzie dość niechętnie wypowiada się o tym, że gra zabawkę i streszcza fabułę filmu w najmniej emocjonalny sposób. Ale ludzie, którzy pracowali z Wellesem, twierdzili, że nie miał tak bardzo negatywnego podejścia. Czasy jego filmowej świetności minęły, ale wciąż snuł plany i myślał o kolejnych produkcjach. Tak, to produkcja w pełni po angielsku, nie ma opcji włączenia japońskiej ścieżki, ale w ogóle to nie przeszkadza. Czy są tutaj wady? Oczywiście, że są. Takie, które pojawiają się w całym cyklu serii o robotach — transformacje, które przeczą logice i skali, w jaką zmieniają się czasem roboty. To najpoważniejsza wada. Film też dosyć nagle się kończy. Niektórzy uważają, że producenci w pewnym momencie zauważyli, że już jada na oparach, jeśli chodzi o budżet, inni mówią, że byli już spóźnieni z produkcją. Trudno ocenić to po latach, bez jakiejś wnikliwej analizy wywiadów. Niemniej to film świetny, pełen akcji i na pewno dla tych, którzy właśnie pamiętają tę produkcję i zabawki sprzed lat. Tak, powrócił i to w kapitalnej wręcz jakości. Już samo wydanie na Blu-ray robi wrażenie, ale prawdziwą perełką jest płyta UHD i paleta barw czy dźwięków. To się pysznie ogląda — kolorystyka naprawdę jest przepiękna i podziwianie tej pełnej akcji przygody sprawia czysta przyjemność. Zdecydowanie polecam. Czas na detale, bo „tłumaczenia” opisywać nie będę.

Specyfika wydania:
Języki: angielski, hiszpański
Dźwięk: DTS-HD Master Audio 5.1 (angielski) i DTS-HD Master Audio 2.0 (angielski)
Rozdzielczość: Native 4K (2160p) (UHD) i 1080p (BD)
Format obrazu: 16:9
Region: free (UHD) i B (BD)
Napisy: angielskie, angielskie dla niesłyszących i hiszpańskie
Dyski: 1xUHD i 1xBD

Mamy tutaj bardzo ładne wydanie, które przypomina edycję Ghost in the Shell na płycie UHD. Z ta różnica, ze nie wrzucono steelbooka. Co ciekawe, istniało wydanie w metalowym pudełku (ciągle można je zdobyć), ale nie znalazło się w opakowaniu. Mamy tutaj usztywniany box, do którego włożono BD-case z płytami (film ba Blu-ray oraz płycie UHD), artbook, plakat oraz sześć pocztówek. Wszystko w klimacie tego filmu.

Okładka BD-casu, czyli śliczna i znana grafika. To też kopia wydania standardowego.

Tylna jej część.

Podgląd na płyty.

Czas na pierwszy dodatek, czyli artbook. Na trzydziestu stronach oglądamy znane grafiki promocyjne, z plakatów czy wizerunki i pierwsze projekty robotów. Bardzo przyjemny dodatek.

Tylna jego część.

Podgląd do środka.

Czas na kopertę z dodatkami.

Tylna jej część. Ładnie wygląda swoją drogą.

Rozkładany plakat zaprojektowany przez Matta Fergusona.

Po odwróceniu kolejny plakat. Bardzo ładny.

Na koniec zestaw sześciu pocztówek. Szkoda, ale część powtarza się z artbooka. Mimo wszystko cieszy. Pamiętam, że można było kupić w pakiecie jeszcze koszulkę. Zrezygnowałem, ale w sumie żałuję, bo była bardzo fajna. Biała z nadrukiem znanym z okładki BD-casu.
Podsumowanie: To już 20 lat, odkąd Autoboty i Decepticony przebudziły się i wznowiły swą niekończącą się wojnę. Z Cybertronu, rodzimej planety Transformerów, wylatuje statek, na którym znajdują się najwierniejsi kompani Optimusa. Zmierzają oni na Ziemię, do miasta Autobotów, jednak nagle zostają zaatakowani przez Decepticony, które zabijają załogę statku i pod przykrywką atakują siedzibę swoich wrogów. Optimus postanawia raz na zawsze rozprawić się z Megatronem i wyzywa go na ostateczny pojedynek. Atak Decepticonów zostaje odparty, jednak ginie przy tym Prime, a jego zacięty przeciwnik zostaje poważnie ranny. W tym samym czasie w stronę Cybertronu zmierza Unicron — wielki Transformer żywiący się planetami. Pokonać go może tylko nowy przywódca Autobotów, używając Matrycy Przywództwa. Tę jednak chce zdobyć Galvatron — sługa Unicrona… Kultowa animacja, która pamiętają i z nostalgią wspominają fani VHS, powraca po latach w bajecznej jakości UHD. Dajcie się jej porwać jeszcze raz, ponieważ pomimo upływu lat kilkunastu dalej bawi i wciąga bez reszty. Opisywane tutaj wydanie już nie jest dostępne, ale istnieje edycja na steelbooku (lub czajenie się na aukcjach). To tyle na dzisiaj, miłego.