[ANIME UHD] Robot Carnival

Z lekkim opóźnieniem ruszamy z najnowszym wpisem, moi drodzy. Planowo miał być w środku tygodnia, ale to były dosyć ciężkie dni, więc ostatecznie się nie udało. Jednak końcówka tygodnia już była naprawdę przyjemna, więc szybko zapominamy o tych złych chwilach. Jeśli się uda, postaram się wrzucić teraz trzy wpisy pod rząd, że tak ujmę. Trzymajcie kciuki. Miesiąc ma się ku końcowi, więc jutro najprawdopodobniej wrzucę wpis podsumowujący zakupy. Sporo takich fajniejszych rzeczy niestety się przesunęło na kolejny, więc wszystkie znaki na niebie sugerują, że będzie bardzo wręcz obfity (chyba że coś nie wypali, ale wątpi). Zacznijmy od tego, że paczka z promocji Anime Ltd jeszcze nie ruszyła, ale pewnie się to zmieni na dniach. Do tego mamy festiwal mangowy i inne rzeczy (a sugerują mi wysłanie z KS paczki w dodatku). Czas na nowinki. W piątek rozpoczęto proces wysyłki mojej paczki z UK z paroma rzeczami wprawdzie, ale takimi obszernymi. Trochę zagadkowo to brzmi, ale sami zobaczycie. Dodatkowo paczka z Japonii w drodze po perypetiach z Amazonem. Czas na zapowiedzi wydawnicze. J.P.Fantastica zapowiedziało Claymore od Norihiro Yagi, Cytując wydawcę: W świecie, w którym potwory zwane Yoma żerują na ludziach i ukrywają się wśród nich, jedyną nadzieją ludzkości jest nowy gatunek wojowniczek zwany Claymore. Pół ludzie, pół potwory, srebrnookie zabójczynie posiadają nadprzyrodzoną siłę, ale są skazane na walkę ze swoimi dzikimi impulsami lub całkowitą utratę człowieczeństwa. Wydanie 3in1 w twardych oprawach w lutym. Cena wysoka, ale doczekaliśmy się, biorę na pewno. Dodatkowo wydawca po 6 latach w końcu dostał akceptację na „Sailor Moon Eternal Edition”, więc pre-ordery na pierwszy tom zostaną zamknięte wraz z końcem października tego roku. Doczekaliśmy się. Studio JG zapowiedziało Pink Heart Jam od Shikke. Cytując wydawcę: Świeżo upieczony student Yuki Haiga wstępuje do klubu muzycznego, gdzie szczególną uwagę zwraca na starszego od siebie Ryo Kanae. Niedługo później na imprezie przegrywa zakład, wskutek czego trafia jako klient do agencji towarzyskiej dla mężczyzn. Ku swojemu zaskoczeniu odkrywa, że jego towarzyszem na tę noc ma być właśnie… Kanae! Po szczerej rozmowie i upojnie spędzonych chwilach Haiga czuje się jeszcze bardziej zafascynowany starszym kolegą. Coraz częściej zaczyna też odwiedzać jego miejsce pracy… Jeden tom, seria zamknięta, nie jestem zainteresowany. Waneko zapowiedziało Nagahama to Be, or Not to Be od Scarlet Beriko. Cytując wydawcę: Ta wyjątkowo ciepła historia o wieloletniej przyjaźni i kiełkującym uczuciu zostanie wydana pozaplanowo w ramach cyklu JW. Jest to manga o tyle wyjątkowa, że jej premiera planowana jest 1 lutego 2024 w jedenastu krajach jednocześnie~! Nie jestem zainteresowany. Czas na część główną.
Dzisiejszym gościem honorowym jest film Robot Carnival na płycie UHD, a wydanym przez Discotec. Tak, kontynuujemy cykl recenzencki filmów na nośniku UHD i po raz kolejny ląduje nam w tym miejscu pewna perełka pod wieloma względami. Zacznijmy może od sprostowania, ponieważ nazwanie tego cacka „filmem” jest nie do końca prawdziwe, ponieważ to antologia krótkich form poświęconych robotom, a wykonana przez kilku autorów. Niemniej ogląda się to jako całość, bo jest ładnie połączone, więc właśnie jako film często figuruje. Jest to kolejny przykład i może jeden z lepszych nawet, gdzie japońscy producenci pod koniec lat dziewięćdziesiątych próbowali pokazać, na co ich stać, a budżet, jaki otrzymywali, naprawdę wprowadzał w osłupienie. Miało tam być cudownie pod względem graficznym, muzycznym i w scenariuszu. Właśnie w takim czasie powstała ów antologia. Może trochę dokładniej się jej przyjrzymy. Robot Carnival jest zbiorem krótkometrażowych opowieści, bazujących, jak wskazuje tytuł, na szeroko rozumianej tematyce robotyki. Na 90 minut filmu składa się dziewięć miniatur reżyserowanych zarówno przez tytanów gatunku, takich jak Katsuhiro Otomo (Akira, Steamboy) czy Takashi Nakamura (Fantastic Children), jak i stosunkowo mało znanych twórców. Niespełna pięciominutowy Opening, zrealizowany przez Katsuhiro Otomo i Atsuko Fukushimę, wprowadza w klimat całej produkcji. Fabularnie związany jest z ostatnią częścią, Endingiem, będącą dziełem tego samego zespołu. Przedstawia on przybycie tytułowego „Karnawału robotów” do małej wioski w zniszczonym, pustynnym świecie. Miniatura ta to coś w stylu cyrkowej komedii. Wrażenie to dodatkowo potęguje jaskrawa kolorystyka scen, a zastosowanie patetycznej orkiestrowej muzyki podczas ukazywania tragicznych scen dopełnia wrażenia absurdu. Franken’s Gears, bo taki tytuł ma druga z opowieści, w reżyserii Koujiego Morimoto (znanego głównie z Animatriksa), to swoista adaptacja Frankensteina Mary Shelley. Widzimy tutaj dr. Frankena, biegającego od maszyny do maszyny w obłędnych próbach przebudzenia skonstruowanej przez siebie istoty. Warto wspomnieć, że na plecach nosi wielki globus, który można interpretować symbolicznie. Schizofreniczny i „duszny” nastrój tego obrazu osiągnięto za pomocą ciemnej, wręcz mrocznej kolorystyki oraz skupienia się głównie na ekspozycji poplątanych kabli i dziwnych maszyn. Jest to jedna z ciekawszych miniatur, ale niestety nawiązanie do wielokrotnie wykorzystywanego motywu wywołuje uczucie wtórności. Dalej dostajemy dwie historie o superbohaterze oraz o dziewczynie i jej wybawcy, robocie‑księciu, zatytułowane Deprive (reżyseria Hidetoshi Omori) oraz Star Light Angel (reż. Hiroyuki Kitazume). Dalej mamy Presence w reżyserii Yasuomiego Umetsu. Pierwszym, co się rzuca w oczy, jest piękna, bardzo realistyczna grafika, która nasunęła mi skojarzenia z produkcjami Studia Ghibli przez niesamowitą dbałość o szczegóły przedstawionego świata. Zachwyca również płynna (jak na ówczesne standardy) animacja – szczególnie postacie poruszają się bardzo naturalnie. Poza zaletami czysto technicznymi tę miniaturę wyróżnia na tle innych bardzo spokojne i jakby melancholijne prowadzenie fabuły. Opowiada ona o twórcy zabawek, mężczyźnie zdominowanym przez małżonkę, który buduje robota­kobietę, ucieleśniającą jego ideał kobiecości. Małym mankamentem tej miniatury są dialogi (pojawiające się tu po raz pierwszy w filmie), które brzmią bardzo patetycznie i nienaturalnie. Do zestawu trafił również eksperymentalny projekt praktycznie nieznanego Mao Landa, pod tytułem Cloud. Ta minimalistyczna w formie opowieść o małym robocie, podobnym trochę do Astroboya Tezuki, zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Lando pokazując jedynie maszerującego robota oraz chmury układające się w różne obrazy, stworzył piękną metaforę. Czego? Myślę, że zależne jest to w dużym stopniu od odbiorcy, ale jest to absolutnie najlepszy film w prezentowanym zestawie. Po skłaniającym do refleksji Cloud dostajemy dziełko o absolutnie odwrotnej naturze. A Tale of Two Robots – Chapter 3: Foreign Invasion – pod tym długim tytułem skrywa się zrobiona z polotem komedia, opowiadająca o inwazji szalonego amerykańskiego naukowca na Japonię. Dostajemy tu między innymi genialny pojedynek dwóch drewnianych mechów – pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów parodii z wielkimi robotami w rolach głównych. Jest to drugi epizod, w którym pojawiają się dialogi. Przedostatnia historia przynosi kolejny zwrot stylistyki i podjętej konwencji. Dostajemy mianowicie psychodeliczny horror Takashiego Nakamury, Chicken Man and Red Neck in Tokyo. Pretekstowa fabuła polega na ucieczce pijaka (ostatniego ocalałego człowieka) przed tajemniczym robotem mającym moc ożywiania materii. Ciekawe jest też podejście do tematyki inwazji maszyn, które atakują nie tyle bezpośrednio ludzkość, ile raczej naszą rzeczywistość. Konsekwentne balansowanie na granicy prawdziwe­‑urojone stawia jednak pytanie, czy jest to faktycznie rzeczywistość, czy jednak tylko deliryczny sen alkoholika? Obok Presence i Cloud jest to zdecydowanie najlepsza odsłona „Karnawału robotów”. Jako swoistą klamrę dla tego zbioru dostajemy Ending, będący kontynuacją Openingu, zamykający zarówno pierwszą miniaturę, jak i cały film. Za muzykę odpowiedzialny jest Joe Hisaishi, znany z filmów Studia Ghibli. Przy braku dialogów w większości miniatur to właśnie muzyka przejmuje zadanie „ilustrowania” dźwiękiem wydarzeń na ekranie. Każda część wykorzystuje inny gatunek muzyczny, od rocka po ambient, a nawet elektroniczne dźwięki [tanuki.pl]. Tak to mniej więcej wygląda. Spora część historii wybija się graficznie z powodów, o których wspominałem. Na nośniku UHD jeszcze na tym zyskują, ponieważ obraz jest tutaj, podobnie jak w przypadku filmu Cobra, obłędnie dobry. Jakość żyleta z pięknymi barwami — to się tak wspaniale ogląda, że doznania podczas seansu są naprawdę niesamowita. Wizualna uczta pełną gębą. Dodatkowo sam „składak” jest bardzo dobry, ponieważ powstał w czasach, gdy budżety takie produkcje miały naprawdę spore i fakt jego określonego planu — czyli tematyki robotów, co nadaje im naprawdę fajny charakter i styl. Dopełnia tutaj całość opening i ending, które pięknie całość zamykają. Naprawdę fajna pozycja, która jest zapomniana moim zdaniem, a w naszym kraju chyba nigdy nawet nie była zbytnio popularna, a szkoda, bo naprawdę zasługuje na to, by ją obejrzeć. Discotec wydał te pozycje najpierw na nośniku Blu-ray, a potem na prezentowanym tutaj UHD i nie ma różnicy w tych wydaniach tylko pod względem jakości, ale również dodatków na płycie. Na nośniku UHD mamy dokument „The Memory of Robot Carnival”. Ze względu na różnice część fanów kupuje dwie wersje. Pod względem tłumaczenia jest jak najbardziej w porządku. Dialogi są świetnie przetłumaczone i trudno się do czegoś przyczepić. Z drugiej strony aż tak trudno o to nie było, bo kompilacja ta aż tak wiele ich nie ma. Czas na opis warstwy fizycznej.

Języki: japoński, angielski
Dźwięk: DTS-HD Master Audio 2.0 [japoński i angielski]
Rozdzielczość: 2160p, 4K
Format obrazu: 16:9 (1.85:1)
Region: free
Napisy: angielskie
Dyski: 1xUHD
Lista:
1. Opening
2. Franken`s Gears
3. Deprive
4. Presence
5. Starlight Angel
6. Cloud
7. A Tale of Two Robots: Chapter 3 – Foreign Invasion
8. Nightmare
9. Ending
Dodatek: The Memory of Robot Carnival: A Look Back at the History of the Classic Anthology

Mamy tutaj raczej standardowe wydanie od Discotec, co oznacza mniej więcej tyle, że ładnie wydane, ale niewiele ponad okładkę czy label na płycie dostajemy. Do standardowego pudełka typu BD-case wrzucono płytki i dodano tekturową obwolutę.

Podgląd na płytę. Pomijając film główny, mamy wspomniany dokument „The Memory of Robot Carnival”.
Podsumowanie: Gratka dla miłośników science‑fiction z lat osiemdziesiątych. Interesująca, choć nierówna antologia krótkich form poświęconych robotom. Ciągle dostępna na wyciągnięcie ręki, moim zdaniem warto dać szansę. Chociaż po to, by poznać kapitaną jakość na UHD. To tyle na dzisiaj, miłego.

[MANGA PL] Fullmetal Alchemist: Deluxe (TOM 1)

Lecimy z kolejnym wpisem, moi drodzy. Wdarło się nam małe opóźnienie, ale co zrobić. Trzeba żyć dalej, jak to mawiają. Pogoda zaczyna nam się powoli psuć, dni szybciej się kończą, czyli mamy jesień. Oznacza to parę dobrych i złych faktów. Koniec jazdy rowerem, aktywności na powietrzu w większej liczbie i tym podobne, ale więcej czasu na oglądanie, czytanie VN czy festiwal mangowy. Z minusów warto dodać problemy ze słońcem i porobieniem fajnych fotek. Czeka nas też sporo wyprzedaży z różnego tytułu (czarne piątki i inne takie). Czas na smutną nowinę, o której to się mówiło między słowami od jakiegoś czasu. Koniec sklepu RightStufAnime nastąpi 10 października tego roku. Po prawdzie wchłonie go sklep CR, gdzie wylądują ich tytuły i tam będziemy się udawać. Obiecują, że będzie tak samo, a nawet i lepiej, ale zdecydowana większość fanów (w tym moja skromna osoba) średnio ufa tym zapewnieniom. Przy okazji już wiemy, dlaczego United Publications kończy w tym roku również — ich asortyment opierał się o sklep RS. Nie będę tutaj biadolił, bo już mi przeszło, ale to na pewno oznacza zmiany i to raczej nie na lepsze. Sporą bazę tytułów mam, część można kupić u wydawców (Sentai), więc będziemy się posiłkować. Czas na zapowiedzi wydawnicze. Waneko zapowiedziało wydanie Light novel Jujutsu Kaisen „Ciernista droga o świcie” od duetu Ballad Kitaguni, Gege Akutami. Cytujac wydawcę: Podczas wyjścia na miasto Kugisaki zostaje zatrzymana przez agenta z branży modelingu. Mężczyzna okazuje się jednak zaklinaczem słów, który zbliżył się do niej tylko po to, żeby zrealizować pewien cel. Tym, kto rusza na ratunek Kugisaki, jest Inumaki! W tym zbiorze umieszczono między innymi to opowiadanie, opis samodzielnej misji Mechamaru i relację z imprezy paczki Gojou! Kolejna pozycja to Light novel Miecz zabójcy demonów — Kimetsu no Yaiba — Wietrzny drogowskaz od duetu Aya Yajima, Koyoharu Gotouge. Cytując wydawcę: Nastoletni Sanemi trafia do oddziałów zabójców demonów po tym, jak poznaje Masachikę Kumeno, użytkownika Oddechu Wiatru. Obaj szlifują swoje umiejętności, dążąc do osiągnięcia rangi „Filara”, aż pewnego dnia otrzymują zlecenie… Ten zbiór zawiera pięć opowiadań, w tym nieznaną historię drogi Sanemiego Shinazugawy ku temu, by zostać Filarem Wiatru! Ostatnia pozycja to manga Doukyonin wa Hiza, Tokidoki, Atama no Ue. (tytuł roboczy: Na kocią łapę) od duetu Asu Futatsuya, Tsunami Minatsuki. Cytując wydawcę: Subaru Mikazuki, autor kryminałów, stroni od ludzi, gdyż ci przeszkadzają mu w pracy twórczej. Pewnego dnia na jego drodze staje kotka. Obserwując jej tajemnicze, niepojęte kroki, pisarz czuje nagły przypływ weny. Aspołeczny mężczyzna i nadopiekuńcza kotka przygarnięta z ulicy… Oto historia o szczęśliwym życiu pod jednym dachem widziana i ludzkimi, i kocimi oczami! Czas na część główną.
Dzisiejszym gościem honorowym jest pierwszy tom mangi Fullmetal Alchemist: Deluxe od Hiromu Arakawy w edycji specjalnej od JPF, czyli twardej oprawie. Tak, moi drodzy, dzisiaj padło na ten tytuł. Przepraszam, że dopiero teraz go recenzuje, gdy już dwa tomiki posiadam, a na trzeciego minął termin składania prenumerat, ale były inne rzeczy do opisania, brakowało fotek i niepotrzebne skreślić. W każdym razie w końcu jest. Nawiasem mówiąc, na to wydanie trochę poczekaliśmy, bo mówiło się o nim ponad rok temu, jeśli mnie pamięć nie myli. Zacznijmy od porównania z pierwszą wersją. Słowo Deluxe w tytule tego nowego wydania nie jest przypadkowe. Względem oryginału, który w Polsce ukazał się w 2006 r., jest bowiem nie lada cackiem. Po pierwsze, w oczy rzuca się powiększony rozmiar. Rozmiar A5 (14,5 cm x 20,5 cm) względem B6 (12 cm x 17 cm) to różnica na duży plus dla nowej wersji. Manga jest dzięki temu o wiele bardziej czytelna, a nie ukrywajmy, że na półce prezentuje się zdecydowanie lepiej. Manga została wydana w wersji w twardej oprawie, która tutaj prezentuje, oraz standardowej, ale jednak ulepszonej. Wersja ta miała jakby dwie obwoluty — dodatkowa była przeźroczysta z nadrukami. Część fanów narzekała, że czegoś podobnego nie wrzucono do twardej oprawy, by potem dywagować, która wersję wybrać. Sam się skusiłem na twardą oprawę, bo już takie nałogowo zbieram od tego wydawcy. Zresztą taka jest ściśle limitowana do zamówień przedpremierowych i wyczerpania nakładu, więc uznajemy ją za bardziej unikatową, tym samym. Trochę o fabule. Fullmetal Alchemist jest mangą opowiadająca historię dwóch braci żyjących w alternatywnej rzeczywistości, która uznaje alchemie za naukę. Edward i Alphonse Elric mieszkali ze swoją matką, dopóki ta nie zmarła. Strata dla chłopców była pretekstem do próby użycia ludzkiej transmutacji, by przywrócić rodzicielkę do życia. Jednak nie udało się im to, przez co, Edward stracił rękę i nogę, a Alphonse ciało. Jego dusza została połączona ze zbroją, która stała nieopodal. Po tragicznych wydarzeniach nie załamali się, postanowili odnaleźć sposób na odzyskanie ciała Alphonse’a. Ed wstąpił do wojska, by służyć jako Państwowy Alchemik, przy okazji korzystając z ogromu wiedzy przez niego zgromadzonych. Hiromu Arakawaie udało się stworzyć niezwykłą opowieść, w której świat realny przecina się z magiczną alchemią, dzięki której dochodzi to wielkich, a także czasami tragicznych wydarzeń. Wszystko bowiem zależy od ludzi, którzy mieli z nią styczność. Bracia Elric wyciągnęli wnioski ze swojego błędu, szukają sposobu na rozwiązanie zaistniałej sytuacji. Chłopcy szukają kamienia filozoficznego, który pozwala ominąć najważniejszą zasadę – równowartej wymiany. Żeby coś otrzymać, trzeba tyle samo dać. Jednak nie wszyscy potrafią postąpić w prawy sposób. Na swojej drodze napotykają wiele osób reprezentujących różne postawy wobec alchemii, co jest siłą serii. Konfrontacje postaw osób mających sposobność używanie tej niezwykłej dziedziny, z wartościami reprezentowanymi przez braci powoduje często wybuchowe rewelacje. Edward i Alphonse w czarno-biały sposób postrzegają świat, bez ogródek wytykając dorosłym życie w szarej strefie moralności, potrafiących nawet poświęcić życie bliskich, aby zamierzony cel. Dylematy natury moralnej przecinają się często ze zabawnymi sytuacjami. Ed ma kompleks związany ze swoim wzrostem, który często jest mu wytykany. Jego złość potrafi być niemal tak ekspresyjna, jak toczone pojedynki. Równoważy to znakomicie ciężki klimat wynikający oficjalnej profesji oraz makabrycznych odkryć [comixxy.com]. Tak to wygląda. Ogólnie rzecz ujmując, kapitalna historia i dodatkowo świetnie narysowana. Sama adaptacja już jest szalenie popularna — wręcz moim zdaniem za bardzo. Z drugiej strony mnie jej popularność aż tak mocno nie dziwi, ponieważ jest to niezwykle dobra pozycja, która wielu osobom może podpasować — łącząc te fakty, otrzymujemy hit, który kocha wielu. Manga jest równie popularna, więc jej wydanie w tej ulepszonej wersji jest dobrym posunięciem. Jak już wspominałem na wstępie, oryginalnie była wydawana siedemnaście lat temu, czyli zdecydowanie dawno. Jeszcze tak wspomnę, ponieważ wydanie deluxe jest znane za granicą i część osób je już miała po angielsku. Niestety nasza edycja nie jest tak bajerancka — tam mamy jedną stronę w formie folii z nadrukiem, dodatkowy bajer na okładce. Coś tam jeszcze było, więc jest troszkę gorzej, ale i tak wypada zdecydowanie dobrze, więc polecam. Pod względem tłumaczenia czy edycji nie mam zastrzeżeń, świetna robota. Czas na standardowy opis ze strony wydawcy i lecimy z detalami.
Strata ukochanej osoby jest strasznym ciosem dla dwójki dzieci, które nie bacząc na nic, postanawiają przywrócić ją do życia za pomocą sztuki alchemii. Niestety kończy się to katastrofą, a na miejsce zajścia przybywa państwowy Alchemik Roy Mustang. Poznając okoliczności, postanawia pomóc braciom w osiągnięciu ich celu. Edward Elric po zdaniu wszystkich egzaminów zostaje najmłodszym państwowym Alchemikiem. Wraz z bratem Alfonsem podróżuje po całym kraju, by odnaleźć niezwykły artefakt, jakim jest kamień filozoficzny, za pomocą którego można przywrócić zmarłemu życie…
Czas na detale dotyczące zawartości.

Specyfika wydania:
Liczba stron: 260
Format: A5 (14,5cm x 20,5cm)
Oprawa: twarda

Manga została wydana w naszym kraju w wersji standardowej (chociaż ona nie była taka zwykła, o czym już wspominałem) i deluxe, czyli twardej oprawie. Oczywiście opisuję wam tę lepszą edycję, jak to mam w zwyczaju. Zawsze takie preferuję, a w przypadku tej pozycji był zastosowany ciekawy ruch przez JPF, który jest u nich w sumie powszechny. Twarde oprawy w pre-orderze są w cenie tych w zwykłej, ale później nie ma dodruków takiej wersji, więc jest to swego rodzaju bonus. Dlatego właśnie jeszcze łatwiej mi było wybrać akurat taką edycję, więc bardzo mnie taki rozwój spraw cieszy. Mam tylko nadzieję, że nie podniosą ceny (lub tylko nieznacznie), bo pójdę z torbami, jak to mawiają. Dodatkowo w pre-orderze dostaliśmy pocztówkę oraz magnes, które zaraz wam przedstawię.

Podgląd na kolorowe kadry z mangi.

Przejdźmy do właściwej treści, czyli podgląd kadrów z mangi. Za rysunki odpowiada również Hiromu Arakawa, zaprezentowała na nich swój staranny warsztat, mieszając go podobnie jak fabułę. Jest niesamowita ilość realistycznych teł, przyrody, obiektów stworzonych przez człowieka, jak i zwierząt i samych ludzi. Ta część zarezerwowana jest na bardziej poważnego, ciężkiego klimatu. Gdy dochodzi do rozluźnienia – pojawiają się przerysowane miny rodem z kreskówki, wielkie oczy, miny na pół twarzy, nienaturalne pozycje i proporcje. I działa to tak samo, jak na tle fabularnym. Hiromu obdarowuje całą gamą emocji, potrafiących zaangażować czytelnika, który raz cieszy się, jest wkurzony na postępowanie postaci, a czasem wydarzenie doprowadzają go do łez.

Czas na dodatki z pre-orderu. Otrzymałem kartę oraz magnes. To kolejny powód, by nabywać tę pozycję. Wydanie naprawdę na medal.
Podsumowanie: Czytając mangę i zanurzając się w jej świat, szybko czujemy zew przygody. Jednocześnie dostrzegamy, że nie będzie to zwyczajna historia fantasy. Dostrzegamy, że będzie w niej spora dawka dramatyzmu, którego przedsmaku doświadczamy w pierwszym tomie. Sama kreska jest oryginalna i świetnie pasuje zarówno do komedii jak i do tych naprawdę poważnych wątków. Dzięki wydaniu jej w wersji deluxe w końcu skusiłem się na zakup, który odkładałem latami. Tak, nigdy nie miałem starego wydania, ale nie żałuje, bo tym lepiej mi się teraz kupuje tę edycję. Samą historię dobrze znam z adaptacji, ale czytanie jej pierwowzoru to zawsze jakieś inne doświadczenie. Reasumując, zdecydowanie polecam. To tyle na dzisiaj, miłego.

[ANIME UHD] Space Adventure Cobra: The Movie

Czas na najnowszy wpis, moi drodzy. Ponownie bez jakiś większych opóźnień. Zaczynam wyrabiać jakieś nowe normy. Na niedzielę szykuje się całkiem przyjemna pogoda, więc planuję porobić trochę fotek — by mieć jakąś ich bazę na ciemniejsze dni, że tak ujmę. Czas na stałe elementy. Anime Ltd mi napisało, że jeden przedmiot z mojego zamówienia musi zostać ściągnięty z magazynu, co opóźnia wysyłkę. Coś mi się zdaje, że to dopiero pod koniec października zobaczycie moją paczkę z wyprzedaży, bo już się na ten miesiąc nie załapie. Czas na zapowiedzi. Funimation USA uruchomiło pre-ordery na: Utawarerumono Mask of Truth (BD), A Couple of Cuckoos Season 1 Part 2 (BD), I’m the Villainess So I’m Taming the Final Boss (BD), One Piece Collection 33 (BD/DVD), My Hero Academia Season 6 Part 1 (BD/DVD) i EUREKA: EUREKA SEVEN HI-EVOLUTION MOVIE 3 (BD). Dodatkowo Aniplex zapowiedział: Rascal Does Not Dream Series Season 1 (BD). To kompilacja serialu i filmu (po raz pierwszy całość z dubbingiem) w pięknym digipacku. Dosyć niespodziewany ruch. Czas na część główną.
Dzisiejszym gościem honorowym jest film Space Adventure Cobra: The Movie na płycie UHD, a wydanym przez Discotec. Tak, zapowiadałem tę recenzję przy okazji serialu, więc czas ją w końcu opublikować. Może przesadzam z tym stwierdzeniem, bo tym razem wszystko poszło zgodnie z planem, ale już mniejsza o ten fakt. Nie można kwestionować statusu Cobry jako klasyka, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że raz zdobytą koronę bardzo trudno jest ponownie odebrać. Nie można tak łatwo cofnąć takiego statusu. Jednak to, co stanowi klasykę, często jest tak naprawdę definiowane przez epokę, a konkretnie przez znaczenie i wpływ produktu w momencie premiery. I na szczęście Cobra jest w dużej mierze produktem swoich czasów. Pochodząca z 1982 roku, Space Adventure Cobra, oparta na mandze z 1978 roku, wykonała dobrą robotę, utrzymując się na rynku wśród współczesnej publiczności, a jednocześnie nadal można ją natychmiast zidentyfikować z okresem, w którym się urodziła. Jest to nie tylko rodzaj szalonej, fantastycznej kosmicznej opery w obcisłym stroju, typowej dla anime tamtych czasów, ale także tak odlotowej i hipnotyzującej, jak sugerowałyby stereotypy z lat osiemdziesiątych. Space Adventure Cobra opowiada historię swojego tytułowego bohatera, rzekomo martwego poszukiwacza przygód, za którego głowę wyznaczono rekordową nagrodę. Kierowany swoją hormonalną naturą, szybko nawiązuje romans z niebieskowłosą łowczynią nagród. Nic dziwnego, że następną rzeczą, o której się dowie, jest to, że ma na barkach los całego świata (wszechświata?). Temat „miłości jako niezrównanej mocy” pojawia się na tyle często, że powinno wywołać mdłości, ale filmowi jakoś to uchodzi na sucho, w dużej mierze dzięki surrealistycznej logice narracji i odlotowym efektom wizualnym, które płyną wraz z fabułą. Pomaga także to, że wszystko – tematy i dosłownie całość – łączy się z urazą z przeszłości Cobry, która jest odpowiedzialna za nagrodę tak dużą, że nie jest ona podawana w tej recenzji tylko dlatego, że liczba zer wyglądałaby głupio. Okazuje się, że wyznaczono tę nagrodę, ponieważ pozostaje on jedyną osobą, która uciekła ze szponów Kosmicznej Gildii. To nadaje serialowi wygodną strukturę – nie wspominając o dziwnie potężnym złoczyńcy, który potrafi używać własnych żeber jako broni. Romans (lub romanse, które akurat są tym czy innym romansem, zależnie od przypadku) sam w sobie nie wytrzymuje tak dobrze jak elementy przygód, które przynajmniej mają tę luksusową zaletę, że nie są ograniczone potrzebą za wiarygodność. Oceniane na podstawie podstawowych zasług, relacji między postaciami i rozwoju w Space Adventure Cobra są nieco słabe w kolanach i, szczerze mówiąc, obnażone przed brutalnym uderzaniem kijem baseballowym w kolana. To, że Cobra sam w sobie nie jest pozbawiony atmosfery playboya, nieco osłabia to wąskie gardło, w którym „prawdziwa miłość” jest niedogotowana i przekazywana jak pałka, ale, ogólnie rzecz biorąc, jest oczywiste, że charakterystyka i rozwój nie są mocną stroną tej cechy. Ostatecznie to mieszanka obozowej nostalgii i psychodelicznej grafiki pozwala Cobrze zachować swój urok. Często odtwarzane jako następstwo wczesnych teledysków MTV, częste estetyczne odloty nadają solidną odporność serii scen akcji i infiltracji, które w przeciwnym razie mogłyby słabo się zestarzeć w obliczu bardziej nowoczesnych technik animacji, nie mówiąc już o czymś więcej, nauczył się choreografii walki. Cobra będzie brał udział w typowych strzelaninach — strzelaninach, które graniczyłyby z nudną stroną normalności, gdyby nie nasza bezpieczna wiedza, że zostaną one nasycone dziwacznym pokazem świateł, a następnie nastąpi chwilowa konfrontacja z wrogiem, który może na przykład wyciągnąć złote żebra z jego przezroczystego ciała i użyć ich jako bumerangu. Jeśli zapewnianie poczucia odlotu od przygód jest cechą charakterystyczną anime z początku lat osiemdziesiątych i jeśli wszystko inne może być postrzegane jako zwykła podstawa tego doświadczenia (a bardzo łatwo jest przyjąć taki pogląd), to Cobra pozostaje czymś w rodzaju triumfu. To anime reprezentuje wiele cech swojej epoki, dobrych i złych (jaskrawoczerwone rajstopy, ktoś to lubi, serio?), ale pozostaje strawną wizualną przyjemnością dla współczesnych widzów. Wykazuje także na tyle silne poczucie własnego charakteru i tożsamości, aby móc działać samodzielnie. Może nie dorównać mu statusem arcydzieła, ale jest to klasyk i na to zasługuje. Warto, choć na jedno posiedzenie (jeśli serial to za długo), choćby po to, by lepiej zrozumieć podstawy tego medium. Trochę może enigmatyczna ta recenzja, ale do tej produkcji pasuje. Jeszcze wrzućmy parę konkretów. Film ogólnie pojawił się przed serialem, jeśli dobrze pamiętam, więc stanowi jego alternatywną wersję. Fabuła nie pokrywa się idealnie z historią znaną z serialu, ale wychwycą te zmiany głównie ci, którzy dopiero zakończyli jego oglądanie lub zrobili to dawno temu. Oś jest identyczna, ale rozwiązania są inne. Należy pamiętać, że całość była rysowana od zera, więc to nie jest jakaś rozbudowana kompilacja scen. To jest zdecydowanie plus. Minusem pozostaje głos głównego bohatera w postaci Cobry, który jest gorszy w serialu. Wręcz mi tam nie pasuje. Jeśli oglądacie film przed serialem, może wam się to nie rzucić aż tak w ucho, ale jednak. Jeśli zaś chodzi o samą jakość wydania UHD, to jest wręcz zwalająca z nóg. Wszystko wygląda kapitalnie — obraz żyleta, te kolory, to wręcz wyborna jakość. Dodatkowo naprawdę spora różnica w porównaniu do wydania Blu-ray. Tak, dla takiej jakości kupiłem swój odtwarzacz i takie rzeczy warto mieć. Naprawdę polecam, bo jest na co popatrzeć. Oczywiście tutaj jest też zapewne zasługa samego filmu, który jest tak przygotowany, że można było się pokazać od świetnej strony, ale zdecydowanie Discotec wykonał kawał świetnej roboty. To na razie najlepiej przygotowany film anime na UHD, jaki widziałem. Pod względem tłumaczenia mamy tutaj lekko poprawioną wersję znaną z Blu-ray, czy jest bardzo okej. Nośnik nie ma blokady regionalnej, ponieważ na płytach UHD nie występują. Czas na opis fizycznych aspektów tego wydawnictwa.

Specyfika wydania:
Języki: japoński, angielski
Dźwięk: DTS-HD Master Audio 5.1 [japoński] i LPCM 2.0 [angielski]
Rozdzielczość: 2160p, 4K
Format obrazu: 16:9 (1.85:1)
Region: free
Napisy: angielskie
Dyski: 1xUHD

Mamy tutaj raczej standardowe wydanie od Discotec, co oznacza mniej więcej tyle, że ładnie wydane, ale niewiele ponad okładkę czy label na płycie dostajemy. Do standardowego pudełka typu BD-case wrzucono płytki i dodano tekturową obwolutę. Co ciekawe okładka w środku i na obwolucie się różni, więc chociaż takie mamy „dodatki” fizyczne.

Okładka po zdjęciu obwoluty. Tylna część jest taka sama, więc nie dawałem fotki.

Podgląd na płytę. W formie dodatków na płycie mamy film z porównaniem jakości między UHD a Blu-ray. Zero ściemy, bo obie wersje pochodzą z ich wydań.
Podsumowanie: Cobra, osławiony kosmiczny pirat, zostaje zwerbowany przez łowczynię nagród — Jane, by uratować jej siostrę przed dziwną istotą znaną jako „Kryształowy Chłopiec”, ale potem zostaje wciągnięty w skomplikowaną walkę o los tajemniczej, wędrującej planety. Brzmi nieco znajomo, bo oglądaliście serial? Nie inaczej, ale wizualna perełka, pewne zmiany w fabule są, to oczywiście konkretne plusy, a jakościowa perełka na UHD zachęca do seansu w stopniu znacznym. Pozostaje problem nieco prostej formy tej rozrywki, ale kto by się tym przejmował — takie uroki produkcji z tych lat, które mają niesamowity klimat. Ciągle dostępny na wyciągnięcie ręki, moim zdaniem warto dać szansę. Chociaż po to, by poznać kapitaną jakość na UHD.

[MANGA PL] Dziennik pisany do samej siebie

Czas na najnowszy wpis, moi drodzy. Planowałem je nieco zagęścić, bo coś ostatnio ich liczba nie wypaliła w stopniu, który zakładałem, ale ostatecznie się nie udało. To nie jest do końca tak, że mam lenia czy jakiś brak motywacji — wręcz przeciwnie. Bardziej chodzi o to, że coś tam nadganiam z oglądaniem czy czytaniem, a jeszcze pogoda mimo wszystko skłania do siedzenia na powietrzu, więc korzystam. W każdym razie mam zamiar parę mang wam zrecenzować z takich nowości jeszcze przed wiadomym festiwalem, który to jak zwykle rozepcha grafik, nie wspominając o premierach na początku października. Dobra, koniec tego „przynudzania”, lecimy. Czas na nowinki wszelakie. Mam jakiś problem z zamówieniami, bo te, które bym chciał, by zostały wysłane jak najszybciej, są z jakichś dziwnych dla mnie powodów opóźniane, a te, z którymi się nie spieszę, odwrotnie — słane wcześniej niż powinny. Tak więc wysyłka z UK nie ruszyła. Czas na zapowiedzi. Crunchyroll UK wyda: Chainsaw Man (BD), My Dress Up Darling (BD), Dragon Ball Super: Super Hero — Lenticular (UHD, Amazon też w UK ma wydanie w steelbooku), Overlord Complete Season 4 Collection (BD), Classroom of the Elite Season 2 (BD), Beast Tamer Complete Series (BD), More than a Married Couple, but Not Lovers (BD), The Girl From the Other Side (BD) i Shinobi no Ittoki (BD). Bardzo dobre nowości, gdzie najbardziej cieszy Chainsaw Man, ale w UK brakuje limitowanych edycji, które są w USA, więc wybieramy selektywnie. Reszta nowinek następnym razem, a teraz czas na część główną.
Dzisiejszym gościem honorowym jest manga „Dziennik pisany do samej siebie” od Nagaty Kabi, a wydanej w naszym kraju przez Studio JG w twardej oprawie. Tak, zgodnie z zapowiedziami, recenzję tę pozycję, będącą nowością na rynku. No, ma już parę tygodni, ale uznajmy, że ciągle nią pozostaje. Studio JG bardzo długo kazało czekać na tę kontynuację poprzedniego dzieła od Nagaty Kabi — nietypowego, dosyć wstrząsającego, sugerującego coś innego, niż ostatecznie oczekiwaliśmy, ale niezwykłego. Zarówno na naszym rynku, jak i ogólnie mangowym jako takim. Czekałem na tę pozycję i kupiłem ja bez chwili namysłu pomimo wysokiej ceny, bo wiedziałem, że jej potrzebuję. Naprawdę chcę powiedzieć, że uwielbiam tę serię, ponieważ mogę utożsamić się ze zmaganiami Kabi, ale myślę, że bardziej poprawne będzie stwierdzenie, że Kabi sprawiła, że utożsamiłem się z jej zmaganiami. Czytając jej wcześniejszą pracę, „Moje lesbijskie doświadczenie z samotnością” poczułem, że wczuwam się w Kabi i współczuję jej, gdy opisywała swoją depresję, stany lękowe i seksualność. Ale w przypadku „Dziennika pisanego do samej siebie” było to o wiele bardziej intensywne. Ta seria w ogóle nie ma struktury podobnej do „Mojego lesbijskiego doświadczenia z samotnością”, która miała dobrze zdefiniowany początek, środek i koniec, a wszystko skupiało się na jej lesbijskich doświadczeniach. Tak naprawdę, „Dziennik pisany do samej siebie” nie ma żadnej struktury, czyta się go jak przypadkowe wpisy w pamiętniku Kabi: chaotyczny wir emocji, które czasami sobie zaprzeczają, gdy Kabi desperacko próbuje zracjonalizować swoją własną depresję. Nie wszystkie rozdziały są dobre i nie wszystkie są interesujące. Ale dzięki temu nie wydaje się to wcale sztuczne, a najbardziej ekstremalne momenty pojawiają się nie wiadomo skąd i uderzają jak ciężarówka. W surowy i otwarty pokaz własnego kruchego zdrowia psychicznego Kabi skrupulatnie opisuje i analizuje wszystkie szczegóły w ciągu jednego dnia, a potem nagle pęka, spędzając tylko jedną stronę na tuszowaniu epizodu poważnego samookaleczenia i nienawiści do siebie. Szczególnie szokujący moment w rozdziale osiemnastym sprawił, że odłożyłem książkę… Poczułem, że potrzebuję czasu, aby przetworzyć wszystkie myśli wyrażane przez Kabi. Aby sytuacja była jeszcze bardziej bezpośrednia, publiczność faktycznie wpływa na „serial”: Kabi obszernie opowiada o tym, jak sukces „Moje lesbijskiego doświadczenia w walce z samotnością” i nawet wcześniejszych rozdziałów tej serii wpłynął na jej życie osobiste, utrwalając jej niepokój i samookaleczenia. W pewnym sensie kupując tomy, a nawet pisząc tę recenzję, stałem się częścią szalonego cyklu życia Kabi… i nawet czułem się winny, czytając niektóre z tych rozdziałów. W podobnych „cierpiących” seriach mangi, takich jak Welcome to the NHK (wydane przed laty przez Waneko), „Tokijskie singielki i ich tęgie rozkminy” (wydawane przed Studio JG) i Chikan Otoko, atrakcyjność polega na obserwowaniu, jak przegrany walczy o odkupienie, a potem nie czuje się aż tak źle z powodu własnych problemów. W „Dziennik pisany do samej siebie” jest tego mnóstwo, ale myślę, że jego prawdziwą wartością jest nauczenie, jak można odczuwać depresję, stany lękowe itp. Jak zrozumieć te problemy, jeśli je masz. Wiem, że to żałosny sposób reklamowania tej pozycji (gdybym przeczytał sam tę recenzję, nie przekonałaby mnie zapewne), ale mam nadzieję, że każdy da szansę „Dziennikowi pisanemu do samej siebie”, bo uważam, że jest to pozycja, która „potrzebuje” zostać przeczytaną. Jeśli chodzi o samo wydanie tej pozycji w naszym kraju przez Studio JG, to jest prawie idealnie. Podjęcie decyzji o wydaniu 2in1 jest bardzo trafne, a dodatkowa historia wraz z posłowiem dopełnia całości. W sumie nie wiem, czy ten „one shot” („Depresja Chiki”) też oryginalnie występował w zestawieniu, ale, tak czy siak, się ucieszyłem po przeczytaniu (ogólnie samej możliwości) takiej tradycyjnej mangi od Kabi. W sumie sprawdziłem i zawsze był dodawany w wydaniach tomikowych. Swoją drogą w i tak podobnych nieco tonach. Wady dla mnie są dwie, z czego jedna jest mocniejsza. Pierwsze uchybienie dla mnie to sama okładka, która wygląda, jakby była minimalnie przesunięta w górnej części — taki projekt wybrano i mogę z tym żyć, ale nie do końca ten pomysł mi podszedł. Druga sprawa, ważniejsza, to całkowity brak okładki od oryginalnego drugiego tomu tej powieści. Od pierwszego powędrował na okładkę, a od drugiego został całkiem pominięty. Oczekiwałem, że znajdzie się, chociaż na dodatkowej karcie dodawanej do zamówień przedpremierowych, ale tak się nie stało. Do reszty nie mam większych zastrzeżeń. Tłumaczenie jest świetnie dopasowane, czyta się przyjemnie i jest identyczny styl, który obserwowaliśmy przy „Moich lesbijskich doświadczeniach z samotnością”. Czas na standardowy na moim blogu opis ze strony wydawcy:
Nagata Kabi, autorka kontrowersyjnych „Moich lesbijskich doświadczeń w walce z samotnością”, podejmuje dialog ze sobą z przeszłości i przyszłości. Częste kłótnie z rodzicami, próby stanięcia na własnych nogach, miłosne rozterki, walka z depresją, problemy alkoholowe i pobyt w szpitalu… Oto szczera do bólu komiksowa opowieść o szukaniu swojego miejsca w świecie.
Czas na detale dotyczące fizycznych aspektów.

Specyfika wydania:
Liczba stron: 348
Format: A5 (14,8cm x 21cm)
Oprawa: twarda, obwoluta

Manga została wydana w formacie A5, czyli w znanym powiększonym formacie od tego wydawnictwa w twardej oprawie. Tylko taka opcja istnieje i basta. Zarezerwowane jest często dla starszego odbiorcy, który w teorii dysponuje większą gotówką, więc ma go tym zachęcić (lub dla pozycji ogólnie ładnie narysowanych i pasujących do tego formatu). Kiedyś więcej wydawano w tym formacie, ale zaczyna się to zmieniać z uwagi na cenę papieru, a przynajmniej tak przekonuje nas wydawnictwo. W formie dodatku dostałem dwustronną kartę, która była dodawana do zamówień przedpremierowych. Przy okazji na zdjęciu powyżej widać „uchybienie”, o którym wspominałem.

Podgląd na biało­różowe strony, czyli właściwa treść tomiku. Tak, nie pomyliłem się. Pierwszą rzeczą, jaka się rzuca w oczy, jest utrzymanie jej w tonacji biało-różowej (jak w poprzedniku). Próżno szukać tutaj klasycznej dla mangi szarości (pomijając dodatkowy one shot), realistycznych rysunków postaci albo bogatych w szczegóły teł. Tych ostatnich zresztą najczęściej zwyczajnie nie ma, a to drugie w żaden sposób nie umniejsza treści i siły przekazu mangi. Ba, powiedziałbym wręcz, że taki, a nie inny styl graficzny tylko rzeczony przekaz uwypukla. Odrealniona i prosta, obfitująca w scenki super­‑deformed kreska nie dość, że pasuje do tematyki, to jeszcze potrafi symboliczne uzupełnić przekazywane treści.

Podgląd na kadry z „one shota” o polskim tytule „Depresja Chiki”. Prawda, że nieco zaskakuje?

Wspomniany dodatek, czyli dwustronna karta. Przyjemny, nawet jeśli oczekiwałem dwóch okładek z oryginalnego wydania.

Tylna jej część.
Podsumowanie: Strzał w pysk jeszcze boleśniejszy niż w poprzednim tomie. Momentami aż trudno oglądać, jak autorka sabotuje kolejne szanse na zdobycie czegoś dobrego w swoim życiu (tym bardziej że niektóre sytuacje czy przemyślenia wydały mi się niepokojąco znajome…). Z drugiej strony fascynująca jest ta ekshibicjonistyczna wręcz szczerość mangaczki, jakże daleka od typowej japońskiej mentalności. Jeśli szukacie dobrej (czy raczej: dogłębnie druzgocącej) obyczajówki — zdecydowanie warto, i koniecznie w komplecie z „Moimi lesbijskimi doświadczeniami z samotnością”, ponieważ to bezpośrednia kontynuacja, która do niej nawiązuje (do poprzedniczki). Cena jest dosyć wysoka, ale produkt otrzymywany jest wart swojej ceny. To porządna manga, którą się zapamięta na lata. To tyle na dzisiaj, miłego.

[ANIME BD] Space Adventure Cobra: TV Series

Czas na najnowszy wpis, moi drodzy, takim trochę rzutem na taśmę, bo prawie nie zdążyłem. W ten weekend miałem chęć trochę podgonić pewne serie, co niejako odwlekło moje wypociny. Postaram się coś tu nadgonić na dniach, więc nie krzyczcie (śmiech). Udało mi się dzisiaj parę fotek porobić, ale planowałem ich pstryknąć znacznie więcej. Jakoś sobie poradzimy i liczymy, że jeszcze dobra pogoda nas nie opuszcza. Czas na stałe elementy wstępu. Pamiętacie, jak wspominałem o wyprzedażach Anime Ltd i stwierdzeniu, że raczej sobie odpuszczę? Zmieniłem zdanie z kilku powodów. Po pierwsze przypomniało mi się, że mam ten dodatkowy rabat na ich sklepie oraz fakt, że działa też na elementy nieobjęte promocją. Tym samym zrobiłem spore w sumie zamówienie, bo znaczna część z obniżonych u nich przedmiotów jeszcze nie zagościła w mojej kolekcji, a planowałem je sobie nabyć (do tego dodałem dwie nowości, bo z kuponem wypadały przyjemnie cenowo). Czas na nowinki. J.P.Fantastica zaczyna nam promować mangę One Piece, dodając specjalne karty do pierwszych trzech tomów tej serii, tym samym mnie kusi, bym jednak postanowił ją zbierać. Czy pozostanę niewzruszony? United Publications planuje zakończyć sprzedaż i dystrybucję animacji japońskiej wraz z końcem tego roku. Zasmuciła mnie ta wiadomość niezmiernie, ponieważ sporo tam kupowałem. Trzeba będzie zacząć nabywać gdzieś indziej lub więcej wysyłać do swojej skrytki. Na koniec zapowiedź od Ado jej najnowszego albumu o tytule „Utattemita” na koniec tego roku. To chyba wydawnictwo z coverami, a przynajmniej tak sugeruje opis. Czekam. Czas na część główną.
Dzisiejszym gościem honorowym jest serial Space Adventure Cobra wydany w USA przez Discotec. Tak, dzisiaj padło na ten tytuł, a nie dzieje się to przypadkowo. Parę dni temu, bo 8 września, zmarł twórca mangi, Buichi Terasawa, na której podstawie zrealizowano tę pozycję. Spoczywaj w pokoju, świat bez ciebie nie będzie już taki sam. Początkowo miałem opisać wam kinówkę, ponieważ byłaby to też okazja do opisu czegoś na nośniku UHD, ale zdecydowałem się najpierw naskrobać coś o serialu, byśmy mieli pewną chronologię. Cobra, serial to nietuzinkowy, który aktualnie niej est już tak popularny, jak to było przed laty. Mimo wielu kontynuacji i serii pobocznych, ta pierwsza produkcja zdecydowanie najmocniej zapisała się w historii animacji japońskiej. To jednocześnie dzieło będące tym, co pamiętam z dzieciństwa, czyli nostalgia dotycząca produkcji z lat osiemdziesiątych — akcja, spluwy, piękne kobiety, organizacje próbujące zdobyć kontrolę nad światem, wymyślne gadgety. W tych produkcjach były te wymienione elementy i to właśnie dostarcza nam też Cobra. Do tego jeszcze bardzo ładną kreskę czy świetną muzykę. Kapitalna produkcja, co tutaj dużo pisać. Może coś więcej o tej pozycji, zanim przejdziemy do fotek czy aspektów technicznych. Formuła serialu jest wyjątkowo prosta. Przystojny i wygadany pirat Cobra powraca do czynnego zawodu i od razu wplątuje się w mroczne knowania dawnych wrogów, na czele z wszechmocną i zepsutą do szpiku kości organizacją planującą podbicie wszechświata bez względu na koszty. Bohater co rusz wchodzi w drogę Gildii (bo tak nazywa się to złowrogie ugrupowanie), czy to z uwagi na niewyrównane porachunki, czy też zwyczajnie znajdując się w złym miejscu o niewłaściwym czasie. Za każdym razem w spektakularnym stylu przywraca ład i porządek, co przebiega według powtarzalnego i sprawdzonego planu, na który składają się po kolei: infiltracja szeregów wroga, zauroczenie pięknej kobiety, strzelaniny, pościgi, a na końcu wymyślny sabotaż, kończący się widowiskową eksplozją. Poszczególne zadania różnią się co prawda szczegółami, ale scenariusz każdego z nich jest, jak widać zbliżony. Aby nie było za nudno, miejsca przeprowadzania dywersyjnych akcji są odpowiednio urozmaicane, tak więc poza obowiązkowymi bazami geniuszy zła zwiedzimy wraz z głównym bohaterem podwodne głębiny, pustynne piramidy, przeznaczony tylko dla kobiet zimowy kurort, a nawet stadion bejsbolowy, i to z perspektywy zawodnika. To w dużej mierze za sprawą różnorodnych lokacji zainteresowanie serią nie maleje zbyt szybko mimo epizodycznego scenariusza. Pytanie, gdzie też los rzuci Cobrę następnym razem, i jakie to zadanie będzie musiał wykonać, całkiem skutecznie zachęca do sięgnięcia po kolejne odcinki. Dzięki pomysłowości autora mangi, na której oparto anime, nie tylko scenografia stanowi silną stronę Cobry. Wyraźnie rzuca się w oczy specyficzna stylistyka świata anime, przypominająca mieszankę Star Treka i komiksów z superbohaterami. Wszyscy chodzą w obcisłych lateksowych strojach, mieniących się kolorami tęczy i podkreślających nienaganną muskulaturę lub podstawowe atrybuty kobiecości. Członkowie Gildii równie dobrze mogliby stanowić plejadę postaci rodem z uniwersum Marvela – Crystal Boy o ciele ze złota i przezroczystego tworzywa czy fioletowy Salamander w samurajskiej zbroi to tylko niektóre z wielu ciekawszych przykładów. Jest w tym sporo zabawnej z obecnego punktu widzenia naiwności, która jednak w żaden sposób nie przeszkadza, a tylko dodaje tytułowi klimatu charakterystycznego dla starego science‑fiction. Takie smaczki jak choćby to, że bohater, którego statek rozwija prędkości kilkakrotnie większe od światła, do golenia wciąż używa starej maszynki na żyletki, sprawiają, że serial jest bardziej swojski niż poważniejsi przedstawiciele gatunku. Istnieją jednak granice, których nie należy beztrosko przekraczać, zaś twórcom Space Adventure Cobra czasami zdarza się zaszaleć aż do przesady. W efekcie otrzymujemy takie dziwy, jak zawracanie promienia lasera przy pomocy ciepła (!) albo upadek z blisko dwukilometrowej wysokości na taflę wody, po którym kosmicznemu piratowi nie pojawia się na skórze nawet zaczerwienienie. Gdyby jeszcze serial był karykaturalny w swej formule, można by to wybaczyć. Niestety nie jest i lojalnie uprzedzam, że nieraz przyjdzie zgrzytać zębami ze zgrozy, zaś statystyczny posiadacz umysłu ścisłego osiwieje najprawdopodobniej już po jednym odcinku. Zostawmy jednak w spokoju rozważania natury naukowej, które ostatecznie można jakoś przeboleć, i skupmy się na sprawach bardziej istotnych. Żaden tytuł o walce agentów i im podobnych z siłami zła nie obejdzie się bez charyzmatycznego bohatera. Cobra jest przedstawicielem starej gwardii kinematografii, na którą w anime składają się takie tuzy, jak Lupin III i Ryo Saeba. Twardzi mężczyźni, niepoprawni żartownisie i kobieciarze, a do tego przesympatyczni ludzie, których mimo wykonywanej profesji nie sposób nie polubić. Żaden nie zawaha się odebrać życia w imię sprawy, ale też nigdy nie posunąłby się do czynów bezwzględnych. Spośród tej trójki zaprezentowany tutaj blondyn w czerwonym lateksie jest najbardziej bezkompromisowy i zimnokrwisty, nie wahając się praktycznie wcale przed wysłaniem swych oponentów na łono Abrahama. Ma jednocześnie wyjątkowo wysublimowane poczucie humoru i nieograniczony zasób ciętych komentarzy, zwłaszcza chwalących kobiece wdzięki. Do tego pali ekskluzywne cygara, ceni dobre drinki i stosuje kilka gadgetów godnych agenta 007. W zasadzie aż dziw, że chcąc ukryć swą tożsamość, posługuje się imieniem Joe, a nie James… Iście bondowska jest także rola płci pięknej, na którą na każdym kroku natyka się dzielny pirat. Pokłady miłości do kobiet są u Cobry niezmierzone i nie jest on w stanie ograniczyć się w swych podbojach, zainteresowaniem obdarzając wszystkie kobiety w zasięgu wzroku. Piękne dziewoje pełnią klasyczną rolę dam w opresji tudzież przedstawicielek równie ryzykownych co Cobra zawodów, bez wyjątku traktując zaloty amanta przychylnie i z radosnym przyzwoleniem. Co ciekawe, obowiązuje przy tym niepisana zasada, że nawet światowej sławy naukowiec to najwyżej trzydziestoletnia kobieta ubierająca się, jakby wróciła prosto z kalifornijskiej plaży (także kiedy akcja dzieje się w bazie polarnej). Nawet partnerka Cobry, android Lady, ma namiętny głos i ciało, które choć stalowe, utrzymane jest w idealnych proporcjach. Delikatny męski szowinizm jest widoczny przez cały czas, ale nie w ilościach mogących razić. To raczej wynik stereotypowego podziału ról, który w kinie, zwłaszcza w tym okresie, był wyraźnie widoczny. Jak na lata, w których powstawał, serial odznacza się zadziwiająco dobrą jakością rysunku i animacji, która nawet dziś może się podobać i nie budzi negatywnych odczuć. Kadry są wyraźne, staranne i w miarę urozmaicone. Całość prezentuje się, jakby powstała przynajmniej dziesięć lat później niż w rzeczywistości. Dobre wrażenie potęgują żywe kolory. Jedynie na pokładach statków kosmicznych i tajnych baz, gdzie dominują różne odcienie szarości, jest dość nudno i monotonnie. Bardzo ciekawie zaprojektowano postacie, według niepopularnego już schematu nakazującego bohaterom pozytywnym być przystojnymi i pięknymi niczym modele, zaś czarnym charakterom nadającego różne odpychające cechy wyglądu. Od tej reguły istnieją drobne wyjątki (dobroduszni mięśniacy i zwodnicze piękności), ale zasadniczo na pierwszy rzut oka widać, kto jest po danej stronie barykady. Ścieżka dźwiękowa również utrzymana została w standardowym dla epoki stylu, co niestety oznacza, że poszczególne utwory, jakkolwiek udane, są też krótkie i powtarzają się do znudzenia, co najwyżej w różnych aranżacjach. Sytuację ratują jazzowe klimaty słyszalne zwłaszcza w świetnym endingu i openingu. Kto widział (i słyszał) kilka filmów szpiegowskich z lat 70. i 80., ten z miejsca poczuje się jak w domu. Zauważalne jest też, z jaką lubością scenarzyści uśmiercają bohaterów wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewamy, i to zazwyczaj tych, którzy teoretycznie mieli wszelkie podstawy do przeżycia. Trupy ogólnie padają gęsto, choć w sposób bezkrwawy. Utrudnia to ustalanie granicy wiekowej widzów produkcji, bo pomimo braku czerwonego płynu, sceny śmierci bywają dość brutalne [Azunime.pl]. Nic dodać, nic ująć. Wspomnieć można jeszcze, że ta pozycja doczekała się kapitalnego remasteru na niebieskim nośniku, który też nam potem sprezentował właśnie Discotec. Jest to wydawca z USA, więc niestety wiąże się to z regionem A nośnika. Pod względem tłumaczenia czy edycji napisów też jest świetnie, więc bardzo polecam to wydawnictwo. Czas na detale.

Specyfika wydania:
Języki: japoński, angielski
Dźwięk: DTS-HD Master Audio 5.1 [japoński], Dolby Digital 2.0 [japoński] i Dolby Digital 2.0 Mono [japoński]
Format obrazu: 1080p
Region: A
Napisy: angielski
Dyski: 3xBD
Lista odcinków z wydania:
0. Pilot
1. Resurrection! The Psycho-Gun
2. Monstrocity! Zigova
3. Archenemy! Crystal Bowie
4. Escape!! Sid Prison
5. Mystery! Who Is the Fearsome Sniper?
6. The Magician`s Identity!!
7. Jane`s Revenge!
8. Fierce Battle! Cobra versus Bowie
9. Behold!! The Snow Gorilla Pirates!
10. The Tattoo`s Secret
11. Zados, the Sand Planet
12. The Dreadful Ultimate Weapon
13. The Roulette of Death
14. The Great Magician, Galtan
15. My Dragon Crystal Friend!
16. To Hell! Rug Ball
17. The Good-For-Nothing Team
18. Death Game! At 00:78 O`Clock
19. Will It Happen?! A Grand Slam from Behind
20. Death Match! The Horror of the Sand Ocean
21. The Two Sword Kings
22. The Underground Visitor
23. The Tomb at the Bottom of the Ocean
24. Care to Buy a Robot?
25. Cobra Is Dead?!
26. Beyond the Fires of War
27. The Evil Overlord! Salamander
28. Cobra`s Angry Revenge
29. The Man from the Arctic: And Their Fiery Blood
30. How to Defeat Salamander
31. So Long! My Cobra

Mamy tutaj raczej standardowe wydanie od Discotec, co oznacza mniej więcej tyle, że ładnie wydane, ale niewiele ponad okładkę czy labele na płytach dostajemy. Do standardowego pudełka typu BD-case wrzucono płytki i dodano tekturową obwolutę. Co ciekawe okładka w środku i na obwolucie się różni, więc chociaż takie mamy „dodatki” fizyczne.

Okładka po zdjęciu obwoluty. Tylna część jest taka sama, więc nie dawałem fotki.

Podgląd na płyty. W formie dodatku mam odcinek pilotażowy. Ciekawi mnie, czy istnieje japońska wersja tego „odcinka”, ponieważ na płycie występuje tylko z angielskim dubbingiem (w dodatku w raczej średniawej jakości obrazu — zdecydowanie odbiegającej od tej znanej z serialu). Historia zaczyna się podobnie jak w pierwszym odcinku, w którym Johnson nie pamięta swojego poprzedniego życia, dopóki jego szef nie wzywa go do przeprowadzenia pewnego dochodzenia, w wyniku którego odkrywa swoją przeszłą tożsamość jako kosmicznego pirata Cobra. Kluczową różnicą w tej historii jest to, że Cobra jest przedstawiana jako bohater, a dokładniej jako przywódca rebeliantów, który ma pokonać Gildię. Doszło do tego, że Cobra najwyraźniej miał grupę zwolenników czekających na jego powrót, aby poprowadzić ich w bitwie. Co dziwne, ten pilot przypomina bardzo „Gwiezdne Wojny” pod względem struktury fabuły, co jest w pewnym stopniu zrozumiałe, ponieważ wszechświat w Space Cobra wydaje się być inspirowany serią Gwiezdnych Wojen. (Druga połowa pilota również zawiera małą scenę R2D2, chociaż jest ona od pasa w dół.). Większość animacji pochodzi z odcinków 1. i 13., ale niektóre animacje można znaleźć tylko w tym odcinku pilotażowym. Ostatnia scena ma najlepszy kawałek oryginalnej animacji, ponieważ przedstawia bardziej „czarujący” sposób Lady. Historia tego pilota mogła zostać zmieniona ze względu na angielski dubbing, a być może japońska wersja zachowała tę samą fabułę, ale bez całego przywódcy rebeliantów.

Grafika pod płytami.
Podsumowanie: Kosmiczny pirat Cobra wznawia działalność zawodową po latach ukrywania się przed bezwzględną organizacją. Wszechświat jest pełen niezbadanych planet, skarbów oraz pięknych kobiet, a bohater mogący uchodzić za potomka Bonda nie może dopuścić, by ktoś inny zdobył je pierwszy. Pozycja ta otrzymała bardzo dobre wydanie pod względem zawartość od Discotec. Brakuje oczywiście jakichś dodatków fizycznych, ale na chwilę obecną innego wydania z napisami w zrozumiałym języku nie ma. Anime Ltd z UK milczy, mimo że ich francuski odpowiednik kilka lat temu wydał tę pozycję. Jednak firma ta ma świetny kontakt z Discotec, co wielokrotnie udowadniała, więc może kiedyś się to zmienić i wersja z książeczką ujrzy światło dzienne? Zobaczymy. To tyle na dzisiaj, miłego.

[MANGA PL] Nana (tom 1)

Czas na najnowszy wpis, moi drodzy. Standardowo z lekkim opóźnieniem, ale w sumie takim w granicach normy. Zaczyna nam się nieco ochładzać, co w sumie cieszy, bo upał był nieco uciążliwy, ale czuję obawy o słońce i jego brak. Trzeba porobić ponownie trochę fotek, by się zabezpieczyć na pochmurne dni. Czas na nowinki. Dotarła do mnie paczka z Kickstartera. Tak, to nie żart i byłoby dodatkowo naprawdę cudownie, gdyby nie brakowało jednego elementu. To popularny problem, który aktualnie jest analizowany i ma być niezwłocznie naprawiony. Sentai zapowiedziało: Carole & Tuesday Premium Box Set (BD), Farming Life in Another World (BD), Endo and Kobayashi Live! The Latest on Tsundere Villainess Lieselotte (BD), Young Black Jack (BD, wznowienie) i Bibliophile Princess (BD). W końcu doczekaliśmy się wersji specjalnej od szalenie popularnej pozycji Carole & Tuesday. Teraz tylko czekać na obniżkę. Czas na część główną.
Dzisiejszym gościem honorowym jest manga Nana od Ai Yazawy, a wydaną w naszym kraju przez Kotori. Tak, dzisiaj w końcu opisuję wam tę szalenie popularną pozycję, na której wydanie czekano latami. Wręcz za długo w pewnym sensie, bo część z wyczekujących już dawno temu dała sobie spokój i kupiła wydanie sprowadzanie. Z drugiej jednak strony, wydając ją w czasach takich, jak mamy obecnie, czyli z pięknymi wydaniami, których kiedyś nie uświadczaliśmy (lub tak sporadycznie, że nie ma sensu o tym wspominać), możemy się cieszyć takim cackiem, jakie dostaliśmy. Więc trudno ocenić, czy nie stało się dobrze. W każdym razie wydanie jest cudne pod wieloma względami, więc wypada je docenić. Fani dopisali mimo wszystko, bo wraz z jej ogłoszeniem i uruchomieniem zamówień przedpremierowych sklep padł pod wpływem zbyt wielkiego zainteresowania. Sprzedaż później dalej się utrzymywała, ponieważ był planowany limit przynajmniej 500 kopii (mowa o twardej oprawie). Na pewno było ich ostatecznie więcej, bo nawet na Pyrkon była przeznaczona jakaś specjalna pula, ale nie wiem ile dokładnie. Na premier e nie było już możliwości otrzymania egzemplarza. Pojawiły się jakiś czas później ostatnie kopie, które pozostały w magazynie (pula przeznaczona na reklamacje). Mój tomik był uszkodzony, ale dostałem bezproblemowo nowy egzemplarz, więc mogę się cieszyć swoją perełką. Zanim zacznę opisywać, jak wspaniałe to wydanie, trochę o samej serii, czyli fabuła. „Nana” to historia dwóch młodych kobiet o imieniu Nana. Nana Komatsu to młoda kobieta, która przeżywa niekończący się ciąg problemów z chłopakami. Przeprowadzając się do Tokio, ma nadzieję przejąć kontrolę nad swoim życiem i zostawić za sobą wszystkie niechlujne nieszczęścia. Szuka miłości i ma nadzieję, że ją znajdzie w wielkim mieście. Z kolei Nana Osaki jest spokojna, pewna siebie i skupiona. Wkracza dumnie do miasta i zaczyna kopać drzwi do podziemnej sceny punkowej w Tokio. Ma marzenie i nie podda się, dopóki nie zostanie największą gwiazdą rock and rolla w Japonii. To historia dwóch 20-letnich kobiet o tym samym imieniu. Mimo że pochodzą z zupełnie różnych środowisk, w jakiś sposób spotykają się i zostają najlepszymi przyjaciółkami. Świat Nany to świat eksplodujący seksem, muzyką, modą, plotkami i całonocnymi imprezami. Nana Komatsu to młoda kobieta, która próbuje pogodzić się ze związkiem z żonatym mężczyzną. Często naiwna i zawsze zakochująca się od pierwszego wejrzenia, często polega na swojej przyjaciółce Junko i pewnego dnia poznaje Shoji Endo i Kyosuke Takakurę. Podczas gdy Junko spotyka się z Kyosuke, Shoji naprawdę lubi Nanę, ale Nana wciąż cierpi po swoim ostatnim związku. Ale Nana wie, że życie się zmieni, ponieważ Junko, Kyosuke, a także Ryoji planują przeprowadzić się do Tokio. Jak Nana sobie z tym poradzi? Tymczasem Nana Osaki jest punkową wokalistką zespołu Black Stones (BLAST) i jest szczęśliwie zakochana w basiście Renie. Nana jest zależna od Rena, ale on zrzuca na nią bombę. Informuje, że zaproponowano mu w Tokio szansę bycia nowym basistą Trapnest, któremu zaproponowano kontrakt z wytwórnią. To szansa, której pragnie większość muzyków ze względu na uznanie, a ona dobrze o tym wie. Ale członkowie Black Stones zastanawiają się, jak poradzą sobie bez Rena. Ale Nana wie, że wraz z BLAST musi utorować drogę swojej własnej karierze, kontynuować ją i próbować osiągnąć naprawdę wiele. Ale czy coś się zmieni, gdy ona również przeniesie się do Tokio? To tylko zalążek fabuły tego tomu. Większa część skupia się na historii postaci jako takich i jak „wylądowały” w Tokio poszczególne postaci. Następnie mamy zawiązanie przyjaźni, pierwsze mieszkanie i miłostki czy powroty zespołów. To zaledwie początek tej historii, którą znamy z adaptacji. Należy tutaj nadmienić, że w mandze fabuła postępuje dalej — jest kontynuowana, więc warto sięgnąć, chociażby z tego powodu po tę pozycję. Niemniej jest pewien problem, który może być dla części dużym problemem. Manga nigdy nie została dokończona. Wydawanie mangi zostało przerwane przez autorkę w czerwcu 2009 ze względów zdrowotnych. Trudno powiedzieć, czy kiedykolwiek poznamy jej zakończenie, chociaż autorka jakiś rok czy dwa temu podała, że bardzo by chciała i ma zamiar ją dokończyć. Nie wiem, czy ufać tym zapewnieniom, skoro już takie bywały, ale nawet jeśli się tak stanie, może to odbiegać od zamysłu i stylistycznie od głównej części. Minęło lat kilka i mogło się coś zmienić. Niemniej fajnie, gdyby pozycja ta została ukończona. Kotori się zarzeka, że na chwilę obecną planuje wydać pozycję w jedenastu tomach. Mamy tutaj wydanie typu 2in1, czyli ostatni będzie węższy. Pod względem tłumaczenia czy edycji tekstu mamy perełkę. Wszystko jest świetnie przygotowane i oddaje klimat. To nie jest aż tak proste, bo Nana jest pełna dialogów. Wręcz zawalona. Reasumując, naprawdę polecam to wydanie i samą pozycję, bo jest wspaniała. Brakuje tylko muzyki z serialu, która była unikatowa, ale można sobie ją słuchać w trakcie. Kapitalne postaci, które nie są licealistami czy młodszymi, ale wchodzą w prawdziwe życie, które nie jest usłane różami. Pełne wyborów i chodzenia na kompromisy kosztem marzeń czy pragnień. Poważne tematy, które chwilami są tonowane w inteligenty sposób żartami, które bawią. Naprawdę dobra pozycja, której w naszym kraju brakowało. Doczekaliśmy się i wydanie naprawdę rekompensuje oczekiwania i może wysoką cenę. Zaraz sobie poanalizujemy poszczególne elementy, bo wydawnictwo zdecydowanie się postarało, by była to premiera z pompą. Stawiam, że świetna sprzedaż tutaj pomogła, ale to moje gdybanie. Czas na standardowy opis wydawcy, a potem detale.
Dwie dziewczyny, których nie łączy nic poza imieniem, rozpoczynają w Tokio nowy rozdział swojego życia. Nana Komatsu ma za sobą niekończącą się historię nieszczęśliwych miłości, a cały jej świat kręci się wokół chłopaków: byłych, aktualnych i przyszłych. Przeprowadza się do wielkiego miasta, by wreszcie wziąć los we własne ręce. Nana Osaki to charyzmatyczna i pewna siebie wokalistka punkowego zespołu z niewielkiego miasteczka. W dniu dwudziestych urodzin kupuje sobie w prezencie bilet do Tokio w jedną stronę, aby spełnić największe marzenie – zostać prawdziwą gwiazdą rocka. Obie wyruszają w drogę tego samego dnia i zupełnym przypadkiem spotykają się w pociągu. Niedługo potem los – lub kolejny przypadek – sprawia, że te dwie dziewczyny o kompletnie odmiennych charakterach i z całkiem różnych środowisk lądują w tym samym mieszkaniu.
Czas na detale.

Specyfika wydania:
Liczba stron: 376
Format: A5 (14,5cm x 20,5cm)
Oprawa: twarda

Manga została wydana w wersji deluxe w pre-orderze lub do wykończenia nakładu liczącego pięćset kopii. Na pewno został zwiększony, ale nie wiem, jak bardzo. Zapotrzebowanie było ogromne. Aktualnie całość jest wyprzedana (na premierę już nie było w sumie, więc pełen sukces wydawcy). Nie zastanawiałem się nawet chwilę, jakie wydanie wybrać. Tak, była droższa z uwagi na twardą oprawę, ale dla mnie warto dodać, by mieć właśnie taką wersję. To dla mnie pozycja kultowa i musiałem mieć jej najlepsze dostępne wydanie, bo inaczej się nie godzi, jak to mawiają. W pre-orderze dostałem dodatkowo torbę materiałową oraz zakładkę. Kapitalne dodatki.

Podgląd na kolorowe strony, których tutaj mamy kilka. Są to dwie okładki, bo to wydanie 2in1, a także inne kolorowe grafiki przedstawiające bohaterów mangi. Naprawdę dobrze to wygląda.

Czas na właściwą część tomiku, czyli strony czarno-białe. Urzekł mnie styl rysunku, rodem z modowych szkiców, nawiązania do rockowej i punkowej kultury, filmów oraz muzyki. Do tego wszystkiego masę dialogów i gagów. Nawiasem mówiąc, seria ta ma świetne posłowie, którym zainspirowali się twórcy adaptacji przy recapach. Bohaterowie drugoplanowi i trzecioplanowi żalą się w barze na temat swojej sytuacji oraz wspominają o listach od fanów.

Tutaj wspomniana zakładka. Powtórka z okładki, ale przyjemnie wygląda i się przydaje.

Tylna jej część.

Czas na najlepszy dodatek, czyli torbę materiałową. Wspaniały bonus do tego wydania. Naprawdę czapki z głów dla Kotori, dziękuję. Przydatny, niesamowity i unikatowy. Aż się wzruszyłem.
Podsumowanie: Jak dobra sztuka wystawiona na scenie. Romans i dramat dwóch kobiet, które próbują zrobić karierę, nadać sens swojej egzystencji, wikłając się w trudne związki i z mężczyznami o przesadnym ego. Dialogi unoszone na fali, przerywane fajkami w dłoniach, gorące tematy zmieszane z mieszkaniami, które przytłaczają skromne osoby. Jeśli szukacie okruchów życia w stylowej fryzurze z lat 90. – jest to pozycja obowiązkowa dla fanów obyczajówek z punkowym rodowodem. Napisane, jak dla młodych dziewcząt szukające swojego miejsca we wszechświecie, a jednocześnie inteligentne, jak pisarze, którzy piszą bardziej pod siebie niż dla satysfakcji czytelnika. Perełka ta po latach zostaje w końcu wydana w naszym kraju w należytej dla tego bestseleru formie, czyli powiększonym formacie i twardej oprawie. Ze świetnym dodatkami, żeby ucieszyć spragnionych i wyczekujących fanów. Opisywane przeze mnie wydanie nie jest już dostępne (twarda oprawa), więc pozostaje miękka lub szukanie na aukcjach, bo wydawca już raczej jej nie wznowi. To tyle na dzisiaj, miłego.

[ANIME UHD] Royal Space Force – Wings of Honneamise: Memorial Box

Czas na lekko spóźniony najnowszy wpis. Pogoda daje się we znaki, ale coś tam robimy. Jeszcze dodatkowo wczoraj się coś źle poczułem i mi się całkiem odechciało robić dla was wpis, ale dzisiaj jest już okej, więc wykorzystajmy ten fakt. na początek parę nowinek standardowego typu. Dotarła paczka z UK i wszystko z nią gra. Mamy tutaj wyprzedaną serię oraz inną kompletna, ale w najlepszym wydaniu no i ogólnie nietuzinkową. Wszystko się dowiecie w podsumowaniu miesiąca. W końcu dostałem od Studia JG jakieś mangi, bo mieli jakąś obsuwę (znowu). Wydawnictwo Akuma zaczyna się wybudzać z letargu i chyba znowu coś wyda. W sumie ostatnio coś przepraszali, ale im się skład zespołu trochę potasował. Niby w ramach rekompensaty w przyszłym roku ma być więcej pozycji. Coś z emaili mi wynika, że leci do mnie paczka z Kickstartera… dosyć nieoczekiwanie. Oglądaliście lub czytaliście o konwencie Aniplexu, który się odbywał w nocy z soboty na niedzielę? Pomijając zapowiedzi kontynuacji różnego typu (w końcu Madoka), zaskoczyli nas, jeśli chodzi o nośnik UHD. Okazuje się, że ten „Tengen Toppa Gurren Lagann: The Movies”, który na tym formacie pojawi się pod koniec września, to zaledwie początek. Ma się ukazać jeszcze: Fullmetal Alchemist: The Conqueror of Shambhala, Fullmetal Alchemist: The Sacred Star of Milos, Anohana: The Flower We Saw That Day, BORUTO -NARUTO THE MOVIE-, Anthem of the Heart, Sword Art Online the Movie – Ordinal Scale -, Fate/stay night [Heaven’s Feel] i Gintama THE FINAL. Muszę przyznać, że tego się nie spodziewałem. Ciekawe, czy każde wydawnictwo będzie zawierać angielskie napisy, ale jest na to spora szansa. Czuję, że kupiłem odtwarzacz dobrym momencie. Czas na część główną.
Dzisiejszym gościem honorowym jest film Royal Space Force – Wings of Honneamise: Memorial Box w wersji japońskiej od Bandai Namco, a sprzedawanym w formie importowanej przez Sentai na nośniku 4K/UHD. Tak, moi drodzy, dzisiaj padło na tę pozycję, a nie dzieje się to przypadkowo. Powodów jest w sumie kilka. Po pierwsze obiecywałem opisywanie japońskich wydawnictw, bo są unikatowe ze względu na własną egzotykę, że tak to ujmę. Po drugie miałem wrzucać recenzje perełek z kolekcji. Po trzecie obiecywałem zacząć relacjonować, jak prezentuje się anime z UHD, bo po coś w końcu ten odtwarzacz sobie nabyłem w końcu (a do tanich sprzętów nie należał). Idealnie wpasowującym się we wszystkie kryteria jest dzisiaj omawiane dzieło. Royal Space Force – Wings of Honneamise to dla mnie obraz szczególny, jeśli mam być szczery. Oglądam go tak raz do roku lub co półtora roku, zależnie od natchnienia i zawsze budzi we mnie podziw. Już samo tło historyczne jego powstania jest dosyć szczególne. Na lata jego realizacji przypada najlepszy okres dla japońskiej animacji — w tych czasach chciano oddać w tych produkcjach wszystko, co najlepsze, ponieważ Japonia się „odradzała” Nie szczędzono środków, więc obrazy były niezwykle kosztowne, ale szły za tym niezwykle dopracowane produkcje — pod względem tła, animacji, szczegółów czy osób w nie zaangażowanych. To były istne perełki. W takich czasach powstał dzisiaj omawiany film i to widać gołym okiem. Zadziwia na każdym kroku czy scenie. To produkcja wręcz przeładowana różnymi elementami. Sama historia jest naprawdę dobra, mimo że nie mamy tutaj do czynienia z jakimś obrazem pełnym akcji czy komedią ze zwrotami akcji. To dramat science-fiction, który ukazuje podbój kosmosu z nieco innej perspektywy i w żadnym wypadku niemająca nic wspólnego z autentycznymi wydarzeniami. Elementy steampunkowe, technologia z ubiegłego stulecia. Do tego mamy wszechobecny cynizm i dbanie o własne interesy. Sam główny bohater, Shirotsugu Ladhat, podejmuje pewne decyzje z własnych pobudek lub pod wpływem chwili, co dodaje mu autentyczności. Sam wspomniany realizm postaci urzeka w tym filmie. Sam Shirotsugu Ladhat w pewnej scenie ulega chwili i „rzuca się” na Riqunni Nonderaiko, religijną fanatyczkę, ponieważ ulega popędowi na jej widok w samym ręczniku. Dodajmy do tego przesłanie filmu dotyczące postępu ludzkiego i jego następstw — niby nic odkrywczego, ale ciągle na czasie. Sam film mnie za każdym razem urzeka inną sceną. Ostatnim razem na przykład zachwycałem się momentem, w którym Shirotsugu Ladhat rozmawia przed odlotem z córką Riqunni Nonderaiko, Manną. Dziewczynka, która do tej pory się nie odzywała słowem i wydawała się nie mową, w tym momencie się odzywa i odpowiada — jakby rozumiała, że powinna — to już nie jest czas na dąsanie się czy udawanie. Shirotsugu Ladhat udaje się w podróż, z której może nie wrócić, bo do tej pory każdy lot kończył się porażką, mimo zapewnień konstruktorów. Dodaje mu bohaterowi otuchy. To jedna z wielu kapitalnych scen tego obrazu. Dobra, po detale dotyczące fabuły filmu zapraszam do wpisu dotyczącego wydania Blu-ray z UK, czyli od Anime Ltd, nie będziemy się tutaj powtarzać. Recenzja w tym miejscu, klik. Jeśli chodzi o remaster na nośniku UHD, to jest on świetny, ale nie powalający. Jak to rozumieć? Ten obraz już przy wydaniach Blu-ray wyglądał moim zdaniem bardzo dobrze i jeśli ktoś posiadał dobrej marki sprzęt do odtwarzania, posiadał funkcje do „podbijania” jakości w locie. Prezentowany tutaj remaster aż tak się nie różni w moim odczuciu od takiego rozwiązania. Jednak mam tutaj małe „ale” dla was. Moje porówanie między nośnikiem Blu-ray a UHD robię w oparciu oba dyski z prezentowanego dzisiaj wydania. Wykonano nowy remastering i umieszczono na dyskach, Jeśli będziemy porównywać z wydaniem UK, wypada ta wersja jeszcze lepiej. Kilka lat minęło, możliwości są o klasę lepsze, więc i ten nośnik zyskał. Do tego wszystkiego mamy lepszą ścieżkę z dźwiękiem, ponieważ bezstratną. Pod względem kolorów natomiast jakoś tam nie powala, ale jest trochę lepiej niż na Blu-ray. Reasumując, ulepszenia, które oferuje nośnik UHD w przypadku tego filmu, docenią tylko jego oddani fani, których każda poprawka uraduje (czyli moją skromną osobę) oraz fanatyków i purystów jak najlepszej jakości obrazu. Mniej lub bardziej „niedzieli” fani mogą sobie odpuścić. Tłumaczenie oraz angielska ścieżka pochodzi od Sentai, więc jest bardzo okej. Czas na opis fizycznych aspektów.

Specyfika wydania:
Języki: japoński, angielski
Dźwięk: LPCM 2.0 (japoński i angielski), Dolby TrueHD 5.1 (japoński)(UHD); DTS MA 5.1 (japoński), LPCM 2.0 (angielski), LPCM 2.0(BD)
Rozdzielczość: 2160p 4K (UHD), 1080p HD (BD)
Format obrazu: 16:9
Region: free (UHD), A (BD)
Napisy: angielskie
Dyski: 1xUHD i 2xBD

Mamy tutaj bardzo ładne wydanie prosto z Japonii. Wprawdzie importowałem je od Sentai, ale myślę tutaj o właściwym wydawcy. Czemu brałem od Sentai? Powód jest w sumie jeden, chciałem mieć najlepszą wersję tego wydawnictwa. Tylko na stronie oficjalnego sklepu Bandai Namco i własmnie u Sentai można było takowa otrzymać, a mowa tutaj o dołączonej książeczce ze sceno-rysami na bite czterysta stron. To dodatek niesamowity, za który mogłem dopłacić. W wydaniu otrzymujemy film na płycie UHD, Blu-ray i dysk z dodatkami wszelakiego typu. Wszystko jest zabezpieczone specjalną zgrzewana folią, by nic nam się nie kurzyło czy zniszczyło. Szkoda, że pomijając Japonię, tylko Aniplex takie dodaje.

Komplet był wrzucony w takie pudełko. To rodzaj standardu w przypadku limitowanych wydawnictw z tego kraju.

Okładka po ściągnięciu folii i kartki z opisami.

Pudełko z płytą UHD.

Tylna jego część.

Podgląd na płytę.

Pudełko z płytami Blu-ray. Film oraz dodatki. Mamy tutaj film pilotażowy, specjalny z 1987 r. Nienagrany materiał filmowy. Przekonwertowano go z wersji SD. Kolekcję BGM (wersja 2022) z wieloma tablicami graficznymi. Materiał dokumentalny przedstawiający scenografię produkcyjną i wywiady z pracownikami GAINAX. Film jest początkowym fragmentem wydanego w 1987 roku filmu VHS „Royal Space Force: The Wings of Honneamise” (BES-166), który został przekonwertowany z istniejących materiałów.

Tylna jego część.

Podgląd na nośniki.

Czas na pierwszy dodatek fizyczny, czyli książeczkę z opisami, zrzutami ekranu, grafikami promocyjnymi i masą innych rzeczy na szesnaście stron. W sumie to oczekiwałbym nieco więcej, ale już mniejsza o to. Samego opisu nie ocenię, bo nie rozczytam tego. Niemniej wygląda przyjemne i raczej fachowo wykonane.

Tylna część.

Podgląd do środka.

Jeszcze jedna fotka prezentująca zawartość.

Czas na książkę ze sceno-rysami. Ma jakieś czterysta trzydzieści stron i jest kompletna w pełni znaczenia tego słowa oraz dostępna po raz pierwszy dla szerszego grona. Ciekawe są tutaj chwilami takie elementy, jak przekreślone sceny, które nigdy nie powstały lub innego typu komentarze. Szkoda, ze nie ma opisów po angielsku.

Tylna jej część. Swoją drogą bardzo ładna okładka. Oddaje film.

Podgląd do środka. Poznajecie scenę? Na ja myślę. Ciekawostka, o której kiedyś wspominałem. Lata temu wycięto tę scenę w UK, by obniżyć kategorię wiekową.

Jeszcze jedna fotka i wspomniane przekreślenia.
Podsumowanie: Bez wątpienia jest to film dla dojrzałych odbiorców, spragnionych wiarygodnych, pełnokrwistych bohaterów. Znajdzie też uznanie u miłośników realistycznego science-­fiction. Trzeba jednak zauważyć, że w filmie znajduje się sporo odniesień do historii Japonii (chociażby testowy samolot, na którym lata Shirotsugu), które dla przeciętnego widza będą całkowicie niewidoczne. Natomiast jako film o uczuciach Wings of Honneamise broni się doskonale i w tej postaci mogę go zarekomendować każdemu. Obraz ten doczekał się po trzydziestu pięciu latach od swojej premiery wydana na nośniku UHD, by zachwycić widzów po raz kolejny, co mu się udaje. Wprawdzie skok technologiczny, jeśli chodzi o poziom remasteru, nie jest tak oszołamiający, jakby tego ktoś mógł oczekiwać, ale niewątpliwie i tak pozostaje najlepszym jakościowo wydaniem tego nietuzinkowego obrazu. Pozostaje pytanie, czy jesteście skłonni na niego jednak trochę wydać, by cieszyć się wspomnianymi poprawkami. Moją opinię znacie. To tyle na dzisiaj, miłego.

[MANGA PL] O psie, który strzegł gwiazd

Czas na najnowszy wpis, moi drodzy. Zaczyna nam mocno przygrzewać, ale noce są chłodne, więc mieszkanko pozostaje w miarę chłodnym miejscem — nie zdąży się nagrzać, by to przeszkadzało. Właśnie zaczyna się Winobranie w Zielonej Górze, czyli moim mieście. Rok temu poświęciłem tej imprezie specjalny wpis, ale tym razem już sobie daruję. Nie jest tak powiązany z tym blogiem, więc tylko wspominam. Czas na stałe elementy. Paczka z UK najprawdopodobniej wyląduje w poniedziałek na miejscu. Anime Ltd ruszyło z promocjami i są całkiem niezłe, ale w sumie trzeba sporo kupić, by to fajnie wyszło. Sam nie wiem, czy sobie nie odpuścić. Czas na zapowiedzi. J.P.Fantastica zapowiedziało wydanie serii Atak Tytanów w twardej oprawie w 10 tomach. Tak, ale to będzie dopiero po wydaniu dwóch spin-offów, czyli za jakieś trzy lata. Do przemyślenia, bo jest czas. Podobno będzie to jednorazowa akcja — tylko w pre-orderze do nabycia. Very Ok Vinyl wyda ścieżkę dźwiękową z Steins;Gate VN od Nitroplus. Jestem zainteresowany. Aniplex uruchomił pre-ordery do winylowej wersji Kessoku Band. Na sklepach, które ślą bez problemu do naszego kraju zniknęło szybciej, niż się pojawiło. Liczymy, że będzie tego więcej. Czas na część główną.
Dzisiejszym gościem honorowym jest manga Takashi Murakami o tytule O psie, który strzegł gwiazd od wydawnictwa Kotori. Tak, moi drodzy, dzisiaj padło na ten tytuł, a dzieje się to nie bez powodu. Chciałem opisać najnowszy tytuł od Kotori, którym jest Kota, do nogi!, ale postanowiłem najpierw zrecenzować starszy tytuł, który jest od tego samego autora i jeszcze u mnie nie był opisany. To oczywiście błąd, bo pozycja to niezwykła. Mamy bowiem tutaj do czynienia z dziełem wypełnionym niesamowitą dawką emocjonalności, która doprowadzi czytelników do łez i wymusi na nich mocniejsze rozważania na temat życia i śmierci – wszystko to w towarzystwie uroczego i zabawnego psa. Komiks rozpoczyna się od odnalezienia zniszczonego wraku samochodu, w którym znajduje się ciało mężczyzny i psa. Kryje się za tym większa i głębsza historia, którą mamy okazję poznać w kolejnych rozdziałach. Manga składa się z kilku pozornie niezwiązanych ze sobą opowiadań. Przy bliższym kontakcie odkrywamy jednak, że każdy z rozdziałów jest ze sobą mocno powiązany i tworzy on jedną spójną opowieść, ukazującą większy i szerszy obraz całości. Na początek autor skupia się na życiu pewnego „psa” nazwanego Happy, który trafia do nowego domu. Miejsca, w którym staje się on członkiem rodziny składającej się z mamy, taty, i córeczki. Z biegiem mijających lat w „rodzinie” wiele się zmienia, co ma ogromny wpływ na jej członków. Całość kończy się dość dramatycznie, czyli śmiercią pana i kochającego go psa. W dalszej części Murakami kontynuuje ową historię z punktu widzenia innego mężczyzny, który stara się dowiedzieć więcej na temat odkrytych zwłok. Odsłaniane przez niego nowe ślady stają się dodatkowo pretekstem do pokazania kolejnej dawki emocjonalnych treści. W dalszej części komiksu twórca ponownie skupia się na innych postaciach drugoplanowych. Dodatkowo manipuluje on czasem i narracją, tak aby pokazywane wydarzenia powiązać z główną historią. Dzięki temu mocno poszerza on kreślony świat i nadaje mu niezwykłej głębi. Najbardziej niezwykłym elementem dzieła jest zdolność autora do pokazywania wydarzeń z perspektywy postaci nieumiejącej mówić (czyli psa). Człowiek w towarzystwie bliskiego sobie zwierzęcia, często mocno się otwiera i wymawia kwestie, których w obecności ludzi nie odważyłby się wymówić. Takich scen jest tutaj naprawdę sporo i każda z nich nacechowana jest skrajną dramaturgią. Twórca porusza tutaj tematykę, która nie tylko smuci czytelnika, ale również sprawia, że staje się on szczęśliwy. Wszystko to za sprawą wielu uroczych i zabawnych scen z psem w rolach głównych, które stają się doskonałą przeciwwagą do licznych dramatów [gameplay.pl]. Tak to mniej więcej wygląda. Dla mnie to najsmutniejsza manga, jaką kiedykolwiek czytałem. Wynika to też może z faktu, że bardzo mocno chwytają mnie za serce historie ukazujące cierpienie zwierząt lub ich przywiązanie do właścicieli w sposób wręcz niezwykły i budzący podziw. Sam mam psa, sznaucera, ale zawsze chciałem mieć też psiaka rasy shiba. Może dlatego historia ta wywołuje we mnie więcej emocji niż u innych. Podczas pierwszego czytania autentycznie roniłem łzy, więc czujcie się ostrzeżeni. To wspaniała historia, która przypomina mi film Mój przyjaciel Hachiko lub oryginał, czyli Hachiko Monogatari. Wzrusza, skłania do przemyśleń i zapada w pamięci. Zdecydowanie ja polecam, a wydawnictwu Kotori ogromnie dziękuję za możliwość jej przeczytania w rodzimym języku. Kapitalna pozycja, która urzeka. Nawiasem mówiąc, powstał film aktorski na jej podstawie, ale go nie widziałem, więc nie ocenię. Planuje go sprawdzić, bo wygląda obiecująco. Pod względem tłumaczenia czy edycji świetna robota. Trudno się do czegokolwiek doczepić. Jest to kompletna historia, która oryginalnie była rozbita na dwa tomy, gdyby ktoś pytał. Czas na standardowy opis od wydawcy, a potem szczegóły od warstwy fizycznej.
W samochodzie porzuconym na łące policja odnajduje zwłoki mężczyzny oraz psa. Co ciekawe, wyniki sekcji wykazują, że pies umarł znacznie później niż jego właściciel. Jak doszło do tej tragedii? Odpowiedź przyniesie historia ostatnich dni mężczyzny i jego psa, którzy wbrew przeciwnościom losu do samego końca dzieli ze sobą radości i smutki. Komiks zawiera również inne powiązane z głównym wątkiem opowieści ukazujące relacje ludzi i ich najlepszych czworonożnych przyjaciół. A wszystko przedstawione w chwytający za serce sposób, który żadnego czytelnika nie pozostawi obojętnym.
Czas na detale.

Specyfika wydania:
Liczba stron: 302
Format: A5 (14,5cm x 20,5cm)
Oprawa: miękka, obwoluta

Manga nie miała wersji w twardej oprawie czy innego typu specjału, więc sprawa była czysta. Pamiętam, że planowałem jej zakup od samego początku z uwagi na fakt, że pozycja ta miała niezwykle dużo pochlebnych recenzji, jak i sam temat mnie interesował. Spodziewałem się smutnej historii i taka dostałem. Może nawet za bardzo. W formie dodatku otrzymałem kartę. Swoją drogą pod obwolutą znajdziemy okładkę drugiej części tej historii. Mogłem w sumie zrobić zdjęcie, ale i tak ją zobaczycie.

Właściwa część tomiku, czyli strony czarno-białe. Na temat warstwy graficznej tomiku nie można napisać nic innego jak to, że jest ona poprawna. Rysunki są ładne i potrafią zachwycać swoją szczegółowością, nie jest to jednak nic „wybitnego”, czego nie widzielibyśmy w dziesiątkach innych pozycji. Murakami tworząc swoje komiksowe dzieło, w głównej mierze opierał się bowiem na niezwykłej historii, a narysowane przez niego obrazy są tylko małym dodatkiem do scenariusza.

Czas na dodatek, czyli cała wersja obwoluty z pierwszej części historii.

Tylna jej część, czyli cała wersja kontynuacja. Ta okładka jest pod obwolutą. Miły dodatek.
Podsumowanie: Każdy rozdział w teorii, był osobną historią, jednak z czasem, bliżej końca łączyły się one ze sobą. Każda z tych historii była poruszająca i nie można przebrnąć przez tę mangę bez płakania. Jest to tytuł obowiązkowy dla każdego posiadacza czworonożnego pupila, ale i nie tylko, bo manga ma przesłanie dla każdego. Autor przede wszystkim zwraca uwagę na perspektywę zwierząt, jak one mogą odczuwać to, jak je traktujemy. Każdy właściciel ukazany przez mangakę miał inną historię i inne zwyczaje, co pokazywało też różnorodność u ludzi i wpływ, jakie ma wychowanie/otoczenie na ich postępowanie. Książka pokazuje też, jak piękna może być relacja człowiek-pies, ale ukazał też dwie strony ludzkie: dobrą i złą. Jest to z pewnością dzieło, które we mnie zmieniło postrzeganie pewnych problemów dotyczących czworonogów. Nawet jeśli ktoś nie jest fanem komiksów/mang, akurat ten tytuł mogę śmiało każdemu polecić, bo porusza ważną problematykę i skłania do refleksji. Polecam. To tyle na dzisiaj, miłego.

[ANIME DVD] Air: The Motion Picture

Ruszamy z kolejnym wpisem, moi drodzy, dla odmiany normalnym. Trochę się tu śmieję, bo raptem dwa były specjalne, ale jednak. W każdym razie dzisiaj typowo recenzencki raczej przez dłuższy czas tylko takich się spodziewajcie. Aktualnie zaczynam tworzyć lekkie zapasy na jesienno-zimowe dni, gdy słońce nie będzie mnie tak rozpieszczać, jak to jest aktualnie. W ostatnim okresie tego typu bardzo mocno się przydały, więc trzeba z tego faktu wysnuć przyszłościowe wnioski, ze tak ujmę. Czas na stałe elementy. Ni do mnie nie dotarło, ale paczka z UK już w kraju, więc powinna być na dniach. Czas na zapowiedzi. Wydawnictwo Dango ogłosiło ich kilka. Kikoeru? (dramat, romans, okruchy życia) od Aoi Hashimoto. Cytując wydawcę: Gdybym ograniczył się do bycia zwykłym słuchaczem, nigdy nie znałbym tych uczuć… Jedynym hobby nieśmiałego studenta Itsukiego jest słuchanie audycji radiowej prowadzonej przez DJ-a Aratę Yunoguchiego (pseudonim Yuno). Pewnego dnia Itsuki spotyka swojego idola na ulicy i w nieoczekiwanym przypływie odwagi zagaduje do niego. Dzięki temu wybierają się razem na herbatę. Kiedy Itsuki zwierza się, że chciałby być dobrym mówcą, Yuno daje mu swoje rady. Od tego momentu, mając w pamięci jego słowa, Itsuki zaczyna się stopniowo zmieniać. W nadziei na ponowne spotkanie wybiera się do księgarni, w której się poznali i zastaje tam Yuno. W miarę jak kurczy się między nimi dystans, w obojgu rodzą się pewne uczucia… Dalej mamy Nie chciałem się zakochać… (dramat, romans) od Minta Suzumaru. Cytując wydawcę: Yoshino ma trzydzieści lat, jest gejem i daleko mu do flirciarza — ani razu w życiu się z nikim nie umówił. Gdy już prawie pogodził się z faktem, że umrze w samotności, pewnej nocy w barze dla gejów, w którym znalazł się po raz pierwszy, spotyka młodego, czarującego, srebrnowłosego Rou, i wypija z nim kilka drinków. Tajemniczy urok Rou przyciąga Yoshino, rozmowa łatwo się klei i szybko przeradza się w coś więcej…? Ckliwa i wesoła historia o relacji między skaczącym z kwiatka na kwiatek przystojnym studentem i pracującym dorosłym, który jeszcze nie poznał smaku miłości. No i ostatni to Nomi x Shiba (dramat, romans, komedia) od Tohru Tagura. Cytując wydawcę: Minęły dwa lata odkąd Nomiya dostał się do męskiej szkoły z internatem. I, jak dotąd, nigdy się w nikim nie zakochał. „Dlaczego tak się denerwuję, kiedy patrzę na mojego współlokatora, Mikoshibę? Jest uroczy jak dziewczyna. Ale przecież powinny mi się podobać cycuszki!” Pełna gagów komedia o nastolatkach, w której krzyżują się rozsądek i instynkt. To wszystko są tytuły z gatunku boys love, czyli nie dla mnie. Czas na część główną.
Dzisiejszym gościem honorowym jest limitowany box z serialem Air: The Motion Picture na płytach DVD od ADV Films, czyli powracamy do cyklu recenzenckiego Kyoto Animation. Tak, moi drodzy, porobiłem ostatnio fotki, więc pora je wykorzystać. Od razu sprostowanie, żeby nie było niedomówień czy tam jakichś stwierdzeń, że autor tego wpisu tutaj zmyśla. Tak, zdaję sobie sprawę, że tytuł ten został wyprodukowany przy Toei Animation. Najzwyczajniej w świecie łączy się z Kyoto Animation przez serial Air, dlatego też tutaj wylądował. Podobnie było z visual novel Clannad, więc to nawet nie jest jakaś „nowa zagrywka”. Wyjaśnienia mamy za sobą, więc pora na konkrety. Może najpierw trochę o fabule. Yukito Kunisaki przybywa do miasta na lokalne święto, które ma się odbyć równo za tydzień. Zamierza zarobić na nim pieniądze dzięki swoim umiejętnościom marionetkarza i kukiełce, którą dostał kiedyś od matki. Chłopak ma jeszcze jeden cel w życiu – znaleźć tajemniczą dziewczynę ze skrzydłami, która ponoć cały czas unosi się w przestworzach. W tym samym czasie dla Misuzu Kamio kończy się semestr i zaczynają się wakacje. Dziewczyna ma pracę wakacyjną: musi opisać swoje miasto. Za punkt wyjścia bierze legendę o skrzydlatych ludziach, którzy niegdyś zamieszkiwali te tereny. I jak to w takich tytułach bywa, dwójka głównych bohaterów musi się spotkać i spędzić ze sobą choćby odrobinę czasu. Air: The Movie jest osnuty wokół tego samego wątku, co seria TV, ale został oparty przede wszystkim na grze o tym samym tytule, wydanej na Dreamcast, PC i PS2. Jednak tego filmu nie powinno się w żaden sposób łączyć z serią TV i vice versa, ale należy uważać go za oddzielną produkcję. Tak też postąpię przy pisaniu tej recenzji i skupię się wyłącznie na filmie, który zasługuje na jak największą uwagę. Fabuła, którą nas uraczy ta produkcja, jest bardzo dobra. Ujrzymy tutaj ciekawą historię, przeplatającą wątek przygód Misuzu i Yukito opowieścią o Kannabi­‑no­‑Miko – przedstawicielce skrzydlatych ludzi. Największą zaletą filmu jest właśnie powiązanie tych dwóch głównych wątków całej historii, które są jednymi z bardziej interesujących, jakie ostatnio widziałem. Fabuła, ogólnie rzecz ujmując, jest dynamiczna i nie uraczy nas żadnymi dłużyznami, które byłyby na pewno denerwujące w półtoragodzinnym filmie. Liczba bohaterów Air została ograniczona do niezbędnego minimum, o czym szybko będzie się można przekonać. Nie spotkamy tutaj dodatkowych dziewcząt, które wprowadzały zbędne wątki fabularne, niezwiązane z żadnym z głównych bohaterów. Poznajemy trzy postaci – Yukito, Misuzu i jej matkę, Haruko. Na nich koncentruje się uwaga scenarzystów i to właśnie ich historia będzie stanowić oś fabuły. Cała trójka ma interesujące osobowości. Ich problemy są dobrze oddane, a reakcje w poszczególnych sytuacjach – realistyczne, co zaczynam doceniać po obejrzeniu niektórych innych serii anime. Pod względem graficznym Air: The Movie jest dopracowany w niemalże każdym szczególe (jeśli patrzymy na rok 2003, gdy ta pozycja powstawała, a nie na czasy obecne i perełki jak Violet Evergarden, żeby nie było). Piękna kreska i świetne efekty stanowią niesamowitą zaletę tego filmu. Widać po prostu, że produkcja nie została zrobiona „na odwal się”, jak prawie każde przeciętne anime. Ale ponieważ ideały nie istnieją, i tutaj znajdziemy pewne niedociągnięcia. Nie wpływają one jednak w żaden sposób na przyjemność oglądania, więc nie warto zawracać sobie nimi głowy. Szata graficzna filmu jest zrobiona wystarczająco dobrze, by cieszyć oko nawet wybrednego odbiorcę [tanuki.pl]. Reasumując, mamy tutaj kinową wersję serialu, ale opracowaną przez inne studio, które skupiło się tylko i wyłączenie na wątku głównym znanym z oryginału. Nie wprowadzono postaci pobocznych i ich wątków, ponieważ nie było na to czasu przy pojedynczej produkcji w postaci filmu. Dodatkowo mamy pewne różnice względem wersji znanej z serialu i nieco inny nawet wygląd postaci, bo całość opracowało inne studio, jak wspominałem. Całościowo wypada to naprawdę przyzwoicie, ogląda się przyjemnie i bez zgrzytów. Wprawdzie wolę serial, ale film też jest naprawdę przyjemny w odbiorze. Nie wiem, czy pamiętacie moją recenzję kinowej wersji Clannad lub sami oglądaliście, ale tam już tak różowo nie jest. Serial tamten i sama historia są po prostu zbyt obszerne, nie wspominając o gorszej produkcji jako takiej (prawdopodobnie mniejszy budżet). W każdym razie polecę ten film, gdy ktoś by chciał sobie zobaczyć inna wizje lub przypomnieć fabułę w nieco inne wersji. Pod względem napisów czy jakości obrazu jest całkiem przyjemnie Jest to wprawdzie DVD, ale remasteru ta pozycja na Blu-ray nigdy się nie doczekała i coś czuje, że tak może już pozostać. Czas na detale dotyczące fizycznych aspektów tego wydawnictwa.

Specyfika wydania:
Języki: japoński, angielski
Dźwięk: Dolby Digital 5.1 (angielski i japoński)
Rozdzielczość: 480i
Format obrazu: 16:9
Region: 1
Napisy: angielskie
Dyski: 1xDVD

Mamy tutaj najzwyklejsze w świecie wydanie typu DVD bez jakichkolwiek dodatków w postaci książeczek czy pocztówek. Standardowa okładka i płyta w zestawie. Kiepsko? Może i tak, ale to już pozycja niedostępna od dawna, więc i tak stanowi gratkę kolekcjonerską. Film ten był wydany po angielsku tylko w USA i to trzy razy. Dzisiaj prezentowanej, w zmienionej okładce jakoś dwa lata później i w tzw. S.A.V.E. Wszystkie miały to samo kodowanie czy dodatki, których tutaj najzwyczajniej nie ma.

Podgląd na płytę.
Podsumowanie: Seria w pigułce. Ogólnie rzecz ujmując, film ten jest bardzo dobry. Jak każda rzecz ma swoje plusy i minusy, ale tych pierwszych posiada o wiele więcej. Osobom zainteresowanym filmem, a znającym serię TV wspomnę, że te dwie produkcje nie tworzą żadnej spójnej całości i w wielu momentach się różnią. Po ten tytuł może spokojnie sięgnąć każdy, bo po prostu naprawdę warto. Od dawna niedostępny w szeroko pojętej dystrybucji, ale możliwy do złapania na aukcjach w zagranicznych serwisach. To tyle na dzisiaj, miłego.

Początek roku szkolnego 2023/2024

Mam dla was kolejny wpis zdarzeniowy, ponieważ dzisiaj… rozpoczyna się rok szkolny. Tak, moi drodzy, wprawdzie mam to od dawien dawna za sobą, ale postawiłem coś skrobnąć na ten temat. W tym roku chyba pierwszy raz w historii lub od bardzo dawna (bo ja czegoś takiego sobie nie przypominam) rozpoczęcie roku szkolnego zostało przesunięte na tydzień kolejny, by go nie organizować w piątek. Jednym ten pomysł przypadł do gustu, a innym nie, ale na pewno było to rozwiązanie co najmniej nietypowe. Mógłbym tutaj napisać o różnicach między naszym systemem oświaty lub samym zachowaniem w szkole a Japonią, ale już o tym wspominałem rok temu. Sama szkoła pojawia się też w anime, co chyba nikogo nie dziwi, bo jest tak wszechobecna, że aż strach. Zwyczajnie jest to zabieg celowy, ponieważ, nie ukrywajmy tego, kierowanych jest masę serii do młodzieży szkolnej, więc tam umiejscowiona jest akcja. Dzisiaj polecę wam listę opracowaną przez AnimeInformer „40 niesamowitych anime z liceum, które musisz obejrzeć!” (w znaczeniu, że dzieją się w liceum/szkole średniej):
40. Assassination Classroom
39. Great Teacher Onizuka
38. Hyouka
37. Classroom Of The Elite
36. Kaguya Sama – Love Is War
35. The Disastrous Life Of Saiki K.
34. School Rumble
33. Daily Lives Of High School Boys
32. The Misfit Of Demon King Academy
31. Asobi Asobase
30. Beastars
29. Haganai – I Don’t Have Many Friends
28. ReLife
27. Angel Beats
26. Another
25. Nisekoi
24. Ouran High School Host Club
23. Nichijou
22. Rascal Does Not Dream Of Bunny Girl Senpai
21. Kenichi – The Mightiest Disciple
20. The Melancholy Of Haruhi Suzumiya
19. Kakegurui
18. Kill La Kill
17. Kokoro Connect
16. Fruit Basket
15. Scum’s Wish
14. Sakamoto Desu Ga
13. School-Live!
12. The Girl Who Leapt Through Time
11. Toradora
10. Orange
9. Horimiya
8. A Silent Voice
7. Tanaka Kun Is Always Listless
6. My Little Monster
5. Komi Can’t Communicate
4. K Project
3. From Me To You
2. Blue Exorcist
1. My Hero Academia
Może coś dla siebie wybierzecie? W każdym razie udanego roku, uczniowie!